Wybuch wojny w Ukrainie zmienił wiele, dla niektórych - niemal wszystko. W Gdyni zjawiły się uchodźczynie i uchodźcy, którzy pilnie potrzebowali noclegu, transportu i wsparcia. Jednym z pierwszych miejsc, które zostało przekształcone na tymczasowy ośrodek, była Wymiennikownia. I choć pierwsze dni w nowej rzeczywistości były dla wszystkich trudne, relacje, które się wtedy zawiązały, trwają do dziś. Zespół gdyńskiego Młodzieżowego Centrum Innowacji Społecznych i Designu Wymiennikownia tworzą dziś dwie osoby: Martyna Winnicka, która koordynuje pracę jednostki i Justyna Iwankowicz - animatorka Mocno wspiera je Hanna Yakovlieva, dawniej wolontariuszka z Ukrainy, a dziś jedna z najbardziej zaangażowanych w sprawy Wymiennikowni osób. To właśnie one jako pierwsze dowiedziały się, że Wymiennikownia zmieni się w tymczasowy ośrodek dla uchodźców. Wojna w Ukrainie bardzo nas poruszyła, włączałyśmy się w różne akcje pomocowe. Wybrałyśmy się między innymi na koncert, z którego dochód był przeznaczony na pomoc uchodźcom. Wspominam o tym celowo, bo właśnie na tym koncercie odebrałam telefon od zastępcy dyrektora Laboratorium Innowacji Społecznych, który poinformował mnie, że w Wymiennikowni powstanie ośrodek dla uciekających przed wojną w Ukrainie osób - mówi Martyna Winnicka. Było to pierwsze tego typu miejsce, które organizował gdyński LIS, więc dziewczyny zgodnie przyznają, że nie wiedziały, czego mogą się spodziewać. - W niedzielę przyjechałyśmy do pracy, że by przygotować to miejsce. W cztery dni, przy pomocy pracowników innych działów, przygotowałyśmy przestrzeń dla trzydziestu osób - rozstawialiśmy łóżka polowe, segregowaliśmy rzeczy, które przynieśli do nas mieszkańcy - mówi Justyna Iwankowicz. Dodaje także, że bardzo starały się, aby każdy czuł się w Wymiennikowni komfortowo, dlatego postanowiły wydzielić specjalne strefy i mniejsze przestrzenie. W jednej mieścił się m.in. kącik dla dzieci. - Cały czas miałyśmy na uwadze dobro naszych gości, chciałyśmy stworzyć przyjazne miejsce, w którym będą czuć się komfortowo, będzie mieć namiastkę prywatności. Na ścianie wypisałyśmy też wszystkie najważniejsze informacje, w tym nawet nasz adres, bo w całym tym zamieszaniu pierwszych dni wojny, niektóre osoby, które przyjeżdżały, nawet nie wiedziały, że są w Gdyni - wyjaśnia Martyna Winnicka. Martyna twierdzi, że to było trudne, ale wzmacniające doświadczenie//fot. Dawid LinkowskiMartyna, Justyna i Hania nie poprzestały na przygotowaniu miejsc noclegowych. - Sprawdzałyśmy strony fundacji, stowarzyszeń i facebookowych grup, dowiadywałyśmy się, co jest potrzebne uchodźcom, w co jeszcze powinnyśmy zaopatrzyć Wymiennikownię. Kupiłyśmy pralkę, ale nie potrafiłyśmy jej samodzielnie podłączyć, więc poprosiłyśmy o pomoc mieszkańców Chyloni - mówi Justyna Iwankowicz. Na odzew sąsiadów z Chyloni nie musiały długo czekać. W Wymiennikowni szybko zjawił się jeden z sąsiadów, który sprawie podłączył sprzęt. - To pokazuje, jak świetni ludzie mieszkają w Gdyni, jak bardzo zaangażowani byli w pomoc - dodaje Justyna. Zresztą zespół młodzieżowego centrum zgodnie przyznaje, że pomoc sąsiedzka okazała się nieoceniona. - Mieszkańcy zaglądali do nas, odpowiadali na nasze potrzeby i przynosili potrzebne rzeczy. Mogliśmy też liczyć na ich wsparcie, gdy trzeba było asystować naszym gościom podczas wyprawy do lekarza, a my nie mogłyśmy tego w danym momencie zrobić - mówi Martyna. - Mieliśmy takich wolontariuszy, którzy nawet w środku nocy byli gotowi odebrać od nas telefon i pomóc. Bardzo dużo osób znało język ukraiński czy rosyjski ze szkoły, więc przychodziły na dyżury w ciągu dnia, żeby pomóc nam się porozumieć. Obok Wymiennikowni znajduje się szkoła rysunku, odwiedzały nas nauczycielki, które prowadziły takie zajęcia dla naszych mieszkańców - dodaje Justyna. Oprócz tego dziewczyny mogły liczyć na pomoc w sortowaniu ubrań. Gdy zbliżał się moment, w którym uchodźcy mieli opuścić Wymiennikownię, jedna z mieszkanek zamówiła czterdzieści dużych walizek i przyniosła je do młodzieżowego centrum. - To były zwykłe-niezwykłe gesty, które były dla nas ogromnym wsparciem. Raz przyszedł do nas mieszkaniec i zapytał, czego my potrzebujemy. Odpowiedziałyśmy, że odkurzacza. Przyniósł nam ten odkurzacz, przysłał do nas też wolontariusza, z którym obecnie się przyjaźnimy - uśmiecha się Justyna. Cały czas w Wymiennikowni pomagała też Hania, wolontariuszka z Ukrainy. - Wsparcie Hani było dla nas nieocenione, była z nami już pierwszego dnia, kiedy całe zestresowane czekałyśmy na naszych pierwszych gości - mówi Justyna. Jako pierwsze w Wymiennikowni zostały zakwaterowane dwie młode dziewczyny z dziećmi i pieskiem, a także kobieta z nastoletnim synem. - Okazało się, że jedna z kobiet jest nauczycielką angielskiego, więc niemal całą noc siedziałyśmy przy stole i z nią rozmawiałyśmy. Kobieta i jej syn przyjechali z Kijowa, widzieli wiele trudnych scen. To było dla nas niezwykłe doświadczenie, przerażająco smutne i jednocześnie wzmacniające, bo nauczycielka powiedziała do syna słowa, które do teraz dźwięczą mi w uszach: Zobacz, teraz jesteśmy wśród przyjaciół - mówi Justyna Iwankowicz. W ciągu kolejnych dni do Wymiennikowni przyjeżdżali kolejni uchodźcy - niekórzy zostawali na dłużej, dla innych był to tylko chwilowy przystanek. - Zapamiętałam Oksanę, bo była z nami najdłużej i gdy Hani nie było, pomagała nam porozumiewać się z osobami, które nie mówiły po polsku i angielsku - wyjaśnia Martyna Winnicka. - Oksana pomagała nam też ogarnąć przestrzeń, starała się. Część osób, które u nas mieszkały, trzeba było mobilizować, rozdysponowywać zadania. Niestety, same nie byłybyśmy w stanie wszystkiego zrobić. Musiałyśmy nie tylko wypełnić nasze nowe obowiązki, ale też kontaktować się z innymi instytucjami. Współpracowałyśmy z policją, która uczulała nas na problem handlu ludźmi, wymienialiśmy się informacjami, załatwiałyśmy sprawy formalne - to było wymagające i czasochłonne - przyznaje Martyna. - Chciałyśmy dać też trochę wytchnienia osobom dorosłym, zabierałyśmy więc ich dzieci na plac zabaw, organizowałyśmy im zajęcia. Jak dzieci zaczęły szkołę, to chodziłyśmy i zaprowadzałyśmy i odbierałyśmy je ze szkoły - dodaje Justyna. Ta pomoc i wsparcie sprawiły, że zawiązało się sporo nowych znajomości i przyjaźni. - Myślę, że takie doświadczenia - chociaż trudne - rzeczywiście scalają ludzi i tworzą relacje. Z wieloma osobami, dla których Wymiennikownia była tymczasowym przystankiem, mamy kontakt do dziś - mówi Justyna Iwankowicz. - Wiemy na przykład, że córka jednej z „naszych” Ukrainek, Oksany, została najlepszą uczennicą, biegle mówi po polsku. Justyna Iwankowicz nie ukrywa, że wsparcie mieszkańców Chyloni było dla nich bardzo ważne//fot. Dawid LinkowskiNa pytanie, czy coś dziewczyny w tej trudnej sytuacji zaskoczyło, odpowiedziały, że wiele zupełnie różnych rzeczy. - Zaskoczyło mnie to, że można mieć w sobie takie pokłady energii i empatii. Zdarzały się kryzysy, że musiałyśmy się odizolować i zamknąć w biurze, a nawet popłakać. Każdy cały czas miał inne potrzeby. Przez pięć tygodni schronienie znalazło się tutaj sto osób - starałyśmy się zadbać o ich potrzeby, ale było to dla nas wymagające - mówi Justyna. - Zdziwienie nie, ale mi to doświadczenie dało poczucie, że bariera językowa to tak naprawdę żadna przeszkoda, żeby się porozumieć - dodaje Martyna. - Było to dla mnie obciążające doświadczenie, ale miałam poczucie winy, że moja rodzina jest w Ukrainie. Dlatego tym bardziej chciałam się zaangażować w pomoc uchodźcom - mówi Hania. - Cieszyłam się też bardzo, że uchodźcy mieli do dyspozycji pomoc psychologiczną. Pobyt w Wymiennikowni w tym szczególnym czasie, paradoksalnie pomógł mi być spokojną, bo w domu okropnie się stresowałam. Hania Yakovliewa bardzo wspierała zespół Wymiennikowni//fot. Dawid LinkowskiCykl „Twarze Pomagania” powstał w ramach współpracy gdyńskiego samorządu z UNICEF Opublikowano: 16.08.2023 15:30 Autor: Agata Gołąbek- Polus (a.golabek-polus@lis.gdynia.pl) Zmodyfikowano: 16.08.2023 15:31 Zmodyfikował: Agnieszka Janowicz