Kultura

Nikola Raczko, gdyńska aktorka: zwykła dziewczyna z niezwykłymi marzeniami

Nikola Raczko, gdyńska aktorka, opowiedziała nam o sobie. Fot. Zygmunt Gołąb

Nikola Raczko, gdyńska aktorka, opowiedziała nam o sobie. Fot. Zygmunt Gołąb

No, może nie taka zwykła, bo pomimo młodego wieku ma już na koncie znaczące role aktorskie w nagradzanych na festiwalach filmach i przygotowuje swój pierwszy muzyczny album. Gdynianka z Pogórza, Nikola Raczko, śmiało wkroczyła do świata filmowego już wiele lat temu i choć w pewnym momencie jej kariera w dramatyczny sposób przyhamowała, Nikola nie poddała się. Poznajcie historię 26-letniej gdynianki, która mimo przeciwności nie boi się walczyć o spełnienie marzeń. 

O początkach kariery, marzeniach, pewności siebie, o polskim świecie szołbiznesu, o momentach fajnych, o dramacie, który nieomal przekreślił jej szansę na bycie aktorką; po prostu o życiu – o tym rozmawiamy z Nikolą Raczko, gdyńską aktorką młodego pokolenia. 


Jak to wszystko się zaczęło? 


- O czym marzyłaś, kiedy byłaś mała? Co chciałaś robić w życiu? 

- Od zawsze chciałam śpiewać w teatrze i występować na scenie. 

- Jak Twoi rodzice zapatrywali się na Twoje marzenia, dążenia? Ułatwiali, utrudniali? 

- Bardzo pomogła mi moja mama, bo zapisała mnie na kilka różnych zajęć: gimnastyka artystyczna, taniec i tak dalej. Zaczynałam w Młodzieżowym Domu Kultury, który był dość znany ze swojej działalności artystycznej i edukacyjnej. Wiele znanych osób wywodzi się z tego miejsca. Właśnie tam to wszystko się zaczęło. 

- Na zajęcia artystyczne chodzi dużo zdolnych dzieci. Kto powiedział Twoim rodzicom, że ich córka rokuje, bez zaklinania rzeczywiści? 

- To była pani Iwonka Guberska, która uczyła w mnie w zerówce  śpiewu. Z jej podszeptu  mama zapisała mnie do Młodzieżowego Domu Kultury i tam zaczęto szlifować we mnie to coś, co mnie wyróżniało. Potem trafiłam do Teatru Muzycznego w Gdyni. Byłam najmłodszą  wykonawczynią koncertu „I Want It All”, bardzo głośnego wydarzenia, wystawianego  właśnie przez ten teatr. Ja - wówczas 12-letnia - wśród niesamowitych osobowości teatralnych, wraz z nimi wykonująca najpopularniejsze piosenki grupy Queen… To było dla mnie bardzo duże wyróżnienie. Tym sposobem związałam się ze sceną. Po Teatrze Muzycznym wygrałam casting do Stowarzyszenia Teatralnego Ingenium w Gdańsku, w którym grywam do dziś. 

- Warszawa jest jakimś punktem odniesienia, najważniejszym i jedynym w Polsce, bo tam zapadają wszystkie decyzje. Łatwo jest mieszkać w Gdyni i robić karierę w Warszawie? 

- Czuję się tam trochę obca. To się zmienia, gdy zaczynam pracę na planie filmowym, czuję się wtedy zaopiekowana i mam ogromny komfort psychiczny. Jednak samo bycie w Warszawie… No cóż, myślę, że jest łatwiej, jak się tam dorasta. Chociaż uważam, że Gdynia nie jest złym miejscem do robienia kariery. 

- Gdynia zbudowała Twoje podstawy, Twoją pewność siebie, ukształtowała Cię jako artystkę, osobę, która już jest ukierunkowana i na aktorstwo, i na śpiewanie. Ile zawdzięczasz temu miastu, osobom, tej atmosferze, która jest w Gdyni, która sprawiła, że masz potencjał i skutecznie podbijasz mainstreamowy rynek? 

- Bardzo dużo. Głównie ludziom, którzy tutaj dali mi szansę od najmłodszych lat. Taką osobą jest Karolina Zaleszczuk z gdyńskiej filmówki, która zrobiła film „Kroki”. I od tego filmu się wszystko zaczęło. Ja wtedy miałam 15 lat, na casting przyszłam spóźniona, ubrana cała na różowo, jakaś odstrzelona. Karolina zapytała, o czym marzę. Odpowiedziałam, że marzę o tym, żeby zostać gwiazdą, nagrać płytę i podbić świat. Tak ją tym ujęłam, że zagrałam główną rolę w jej filmie. I to właśnie ten obraz zdeterminował mnie w kierunku filmowym, tym bardziej, że otrzymałam za rolę w nim cenne nagrody, choćby nagrodę Jana Machulskiego dla najlepszej aktorki. Tym filmów i nagród przybywało, co otworzyło zdecydowanie moją karierę i zaczęłam wchodzić w świat. 



Nikola Raczko, gdyńska aktorka, mająca na koncie nagradzane role w głośnych filmach. Fot. Zygmunt Gołąb 


Praca i sława, blaski i cienie 


-  Filmy „Chleb i sól” oraz „Kroki”, za które otrzymałaś nagrody aktorskie, ponadto „Warszawa, Holandia”, "Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”, do tego występy w etiudach, serialach takich jak m.in. „Komisarz Alex”, „Na Sygnale”, „Dzielnica Strachu”, „Będziemy Mieszkać Razem”… Sporo, jak na 26-letnią aktorkę. Blaski i cienie bycia aktorką? 

- Ja jeszcze nie doświadczyłam takich cieni, bo jestem w miejscu dla mnie bardzo dobrym, wśród bardzo dobrych reżyserów, w przyjaznym gronie. Nie do końca przekłada się to na sławę, bo nie do końca to na tym polega. Najważniejsze jest dla mnie posiadanie pracy. I z tego czerpię radość, a sława, taki blask, to coś dodatkowego. 

- Nie jesteś celebrytką, jesteś aktorką, natomiast sława w tej chwili kojarzy się głównie z celebrytami, czyli bohaterami serwisów typu np. Pudelek. 

- Sława może i jest jakimś uzupełnieniem. Ale nie jest niezbędna do tego, by grać. Chcę być  oceniana za moje dokonania artystyczne, za to, jaką osobą naprawdę jestem, za to, że mogę, dzieląc się swoją historią, kogoś zainspirować, komuś pomóc. Wolę to niż bycie częścią pewnego blichtru, który tak naprawdę jest pusty w środku. Dla mnie najważniejsze jest, żeby być w dobrych produkcjach, robić dobre filmy, wcielać się w fajne, ciekawe postacie. Ścianki i blichtr nie są dla mnie najważniejsze. Jeśli zaś chodzi o cienie... Cóż, czasem poznaję ludzi, którzy nie są z branży artystycznej i gdy dowiadują się, co robię, to wzbudza ich duże zainteresowanie, ale nie do końca interesują się mną, jako osobą, tylko całą tą artystyczną otoczką. 

- Może chcą się ogrzać w Twoim blasku? 

- Nie wiem, czy to jest kwestia grzania się w blasku. Po prostu interesuje ich bardziej to, co robię niż to, jaką jestem osobą. I albo wychodzą z założenia, że artyści to szaleńcy i wrzucają nas do jednego worka, albo bardziej pytają na przykład o możliwość załatwienia im pracy. Czasem nie mogę się przebić przez to, żeby ktoś zobaczył we mnie normalnego człowieka, a nie patrzył na mnie przez pryzmat korzyści. 

- No wiesz, czerwone dywany, limuzyny, festiwale… To nęci. 

-  Dla wielu osób, patrzących na nas z zewnątrz, bycie aktorką czy aktorem to rzeczywiście limuzyny, szampany, rauty, ścianki. Owszem, to jest część naszej rzeczywistości. Ale to wszystko odbywa się już po tej bardzo ciężkiej pracy, którą zrobisz. Generalnie potrafimy pracować na planie po 12 godzin na planie. Więc te czerwone dywany to jedynie  dodatek i takie przysłowiowe poklepanie po plecach. 

- Praca aktora to nie tylko bardzo ciężka, wyczerpująca praca fizyczna, prawda? 

- Powiedziałabym, że praca umysłowa bardziej, bo wszystkie emocje, dzięki który identyfikujesz się z daną rolą, są bardzo wyczerpujące. 


Cały ten zgiełk 


- Nikola, świat artystyczny, w którym się obracasz, bardzo różni od zwykłego życia. Twoje koleżanki, z którymi chodziłaś do szkoły, wykonują zwykłą pracę, część z nich pozakładała rodziny. Ich życie przybiega według pewnego scenariusza. A twoje życie w artystycznym świecie jest taką pewną improwizacją, choć zorientowaną na konkretny kierunek, ale jednak improwizacją, prawda? 

- To jest ładnie powiedziane, że w konkretnym kierunku, bo nie mogę powiedzieć, że moje życie to stabilizacja. 

- Stabilizacja, życie od – do kontra Twoje życie, które polega na podróżach, poznawaniu ludzi, castingach, stawaniu w świetle kamer… Lubisz to? 

- Lubię. Nie jest to łatwe, ale to lubię. Nie chciałabym zasiąść w fotelu i żyć normalnie. Chyba ta „nienormalność” jest wpisana w mój scenariusz życia i dobrze mi z tym. 

- Ta „nienormalność” w cudzysłowie ogólnie wpisana jest w cały świat artystyczny, prawda? 

- Dla kogoś, kto stoi z boku, cały świat artystyczny to tacy trochę wariaci, artyści, mający swój świat, nieokiełznani, których nie da się czasem ujarzmić. Ja jeszcze działam na takim pograniczu, jestem w stanie jeszcze mieć na to obiektywny pogląd. Jestem, jak na ten „nienormalny” w cudzysłowie, artystyczny, wariacki świat, jeszcze w miarę zwyczajna, ale typowa stabilizacja nie jest dla mnie. 

- Poczułaś, że to jest twój świat? Że to twoje przeznaczenie, twoje życie, że klimat artystyczny to jest coś, co ci najbardziej odpowiada? 

- Kiedyś powiedziałam, że urodziłam się po to, żeby być artystką i tego się cały czas trzymam. 

- To nie jest prosta droga, ani łatwe życie, co nie? 

- Cały czas dostaję od ludzi feedback przy różnych okazjach, że to, co robię, jest niesamowite. Że nie poddaję się mimo naprawdę wielu przeciwności losu. Lubię iść do przodu, szukać nowych wyzwań. Nie byłabym w stanie pobrać energii z pracy na etat. To nie wydaje się łatwe, gdy ktoś patrzy na to z boku. Może, jak ma się dużo znajomości, to jest prościej, ale gdy dążysz do czegoś samodzielnie, to jest to bardzo ciężka praca, tak naprawdę 24 godziny na dobę, dzień po dniu. 

- Co to znaczy: dążyć do czegoś samodzielnie. Jak to rozumiesz? 

- Czyli wszystko, co się dzieje gdzieś wokół ciebie, robisz sam. Nie masz od tego ludzi, którzy  gdzieś cię kierują, tylko ty musisz znaleźć tę drogę, zgodną z twoimi wartościami. Trzeba pamiętać, że ten świat niekonieczny jest tak dobry, jakby się nam wydawało. Więc to jest najtrudniejsze: pokazać się, zostać zapamiętanym, zwrócić uwagę na siebie, znaleźć pracę. To jest praca sama w sobie i budowanie osobistej marki. Nie do końca tak sobie to wyobrażałam, myślałam, że to jest łatwiejsze, ale jestem dumna, że bardzo dużo sama osiągnęłam. 

Aktorka, piosenkarka - Nikola nie zatrzymuje się w dążeniu do celu, jaki obrała sobie dawno temu. Kadr z filmu "Kroki" w reż. Karoliny Zaleszczuk. 


Cios od losu 


- To wszystko szło u Ciebie tak prosto, czy były jakieś zakręty po drodze do kariery? 

- Zawsze były jakieś zakręty. Nie pochodzę z bogatej rodziny, więc pod kątem finansowym łatwo nie było nigdy. Ale miałam wsparcie od mamy, która nie patrząc na nic pchała mnie dalej. I nie, to nie były jej niespełnione marzenia, bo wiele osób mnie o to pytało. Dzięki jej wsparciu miałam tyle swobody, że mogłam wybrać, co chcę robić w życiu. Zostałam przy tej wszechstronności, bo śpiew i aktorstwo to jest to, co najbardziej mnie pasjonuje. 

- Nikola, czy skończyłaś szkołę teatralną? 

- Nie, skończyłam w liceum klasę filmowo-teatralną. W dalszej formalnej edukacji zatrzymała mnie choroba. Maturę pisałam już praktycznie w szpitalu. Gdy po chorobie wszystko się już jakoś ustabilizowało, to zaczęłam pobierać lekcje aktorstwa. Dodatkowo w Teatrze Muzycznym miałam możliwość pracy bezpośrednio z wykładowcami. Poza formalnym dyplomem dostałam cały warsztat, który dostaje aktor w szkole teatralnej. 

- Co to za choroba? Powiesz o tym coś więcej? 

- Wykryto u mnie rzadką wadę genetyczną szczęki, która sprawiała, że rosła mi tylko jedna połowa twarzy. I tak by sobie rosła do 50. roku życia albo i dłużej. Diagnoza była szokiem, ale gorsze przyszło potem, bo nikt nie chciał się podjąć tej operacji w Polsce. Powód? Po zabiegu mogłam stracić wzrok, mieć paraliż twarzy. Lekarze wiedzieli, czym się zajmuję, więc tym bardziej nikt nie chciał się podjąć leczenia chirurgicznego. 

- Taka diagnoza dla kogoś, kto pracuje m.in. twarzą, brzmi jak wyrok. 

- Finalnie zoperowano mnie w Warszawie. Pierwsza operacja  przebiegła pomyślnie, ale kosztowała dużo stresu, bo nikt nie wiedział, czy się obudzę, czy moja twarz nie zostanie na zawsze nieruchoma, co zakończyłoby marzenia o filmie i śpiewaniu. Na szczęście okazało się, że wszystko jest ok. Zabieg polegał, mówiąc obrazowo, na oderwaniu górnej szczęki, wysunięciu ją do przodu, złamaniu dolnej szczęki, ustawieniu jej na nowo, a także podcięciu brody. Była poharatana, po zabiegu nie mówiłam przez pół roku, posiłki przyjmowałam przez strzykawkę. 

- Ale mimo wszystko zabieg chyba się udał? 

- Kiedy wydawało się, że wszystko jest już OK, nagle zaczęło mi coś puchnąć z prawej strony twarzy. Nikt nie wiedział, co się dzieje. W panice wróciliśmy do Warszawy. Okazało się, że odpadła mi kość i zaczęła przeżerać policzek. Czekała mnie reoperacja, szybka, bo zagrażało to mojemu życiu. Po tym zabiegu bardzo ciężko dochodziłam do siebie. To leczenie kosztowało mnie bardzo dużo załamań, ponieważ twarz się zmieniała, raz była opuchnięta, raz nie. Sytuację komplikował fakt, że lekarze musieli czekać, aż zakończy się wzrost kości. Gdyby nie to, zoperowaliby mnie szybciej. Wszystko to było kosztowne, bo nikt nie refunduje takich zabiegów, więc pojawiły się kredyty. A gdy myśleliśmy, że już najgorsze za nami, okazało się, że trzeba jeszcze powyciągać śruby, więc kolejny zabieg. A potem nauka: mówienia, śpiewania, wszystko od nowa, cała kosztowna, męcząca rehabilitacja. To było bardzo stresujące. 

- Od małego byłaś zorientowana w jednym kierunku, zdobyłaś już nagrody, rozgłos, miałaś warunki, by zrobić karierę i nagle dostałaś od życia cios, który de facto przekreślał szansę na kontynuację dobrej passy. Jakim cudem się z tego podniosłaś? 

- Dałam radę, choć było ciężko. Miałam chwilę zwątpienia, że to już koniec marzeń i każda operacja utwierdzała mnie w tym przekonaniu, bo nikt nie wiedział, jak będzie naprawdę. To tak, jakby tancerzowi połamać nogi. Byłam przerażona, wiele mnie to kosztowało psychicznie. Nie wiedziałam, co robić, zastanawiałam się, gdzie pójdę do pracy, jeśli operacja się nie uda, jeśli nie wrócę do pełni zdrowia. Jednak mimo wszystko przez cały ten czas starałam się mieć pozytywne myślenie. W szpitalu pisałam piosenki, by zająć ten czas.

- 4 lata w świecie artystycznym to cała epoka. 

- Gdy wróciłam do zdrowia, zaczęłam z powrotem chodzić na castingi, działać, próbowałam się pokazać i zawsze słyszałam jedno pytanie: czemu wyglądam inaczej niż wcześniej? Musiałam moje dotychczasowe portfolio zmienić, więc tak naprawdę zaczynałam jakbym od nowa i to było najtrudniejsze. Musiałam się na nowo pokazać, na nowo przypomnieć, że istnieję. I wtedy szansę mi dał Damian Kocur. On poczekał, aż dojdę do siebie, zaproponował mi rolę w swoim filmie. Poczekaliśmy, aż mogłam w pełni wyzdrowieć i nagraliśmy pierwsze sceny. Damian stwierdził, że właśnie mnie szukał do roli. I to on dał mi szansę, żebym mogła wrócić na ten rynek. Jego wsparcie dodało mi skrzydeł, bo... bo było już bardzo ciężko, bardzo źle. 




Kadr z filmu "Chleb i sól" w reż. Damiana Kocura. 

- Nikola, dziękuję ci za szczerość, za to, że tak się przede mną otworzyłaś. Choroba nie odebrała Ci marzeń, pokonałaś ją, nie dałaś jej zniszczyć tego, co Ci się udało osiągnąć. Wiesz, że gdy będą to czytać nasi Czytelnicy, to Twoja historia ich poruszy? Może zainspiruje? 

- Dlatego tym bardziej się cieszę. Cały czas dostaję wiadomości od dziewczyn, które marzą o tym, żeby iść dalej do przodu w swoich karierach. Piętrzą się przed nimi  jakieś przeciwności losu, ale podzieliłam się z nimi swoją historią i dzielę się nią nadal po to, by pokazać, że można wybrnąć z takiej sytuacji i innych. Słuchaj, ludzie w okresie choroby mi bardzo mocno pomagali. Ja też chcę pomagać, inspirować, poprzez choćby tę rozmowę, to otwarcie się na sprawy dotyczące właśnie zdrowia. 

- Patrząc na Ciebie mało kto by powiedział, że masz za Tobą bagaż tak trudnych doświadczeń. Wydajesz się być bardzo silną osobą. 

- Mi jest bardzo miło, że ktoś mnie postrzega jako osobę silną. Często ludzie pytają, skąd mam siłę, żeby to kontynuować, robić tę karierę, że to nie jest takie proste, jak się wydaje, bo można się załamać, artyści różnie kończą. Zawsze mówię, że warto do końca realizować marzenia. Co mi daje największą siłę? Mój cel: być artystką, nagrywać płyty, realizować filmy. Spełniać się artystycznie, a jednocześnie dawać ludziom nadzieję, inspirować, dzielić się swoimi emocjami. Uważam, że po to też dostałam od życia taki bagaż i wachlarz doświadczeń, by umiejętnie z tego korzystać i żeby też inni korzystali. 


Inspiracje i siła 


- Nikola, kto był dla Ciebie inspiracją, kiedy byłaś mała? 

- Taką osobą na pewno była i jest Renia Gosławska, aktorka Teatru Muzycznego. Natomiast z branży już takiej bardziej polsko-światowej to była Doda, w którą byłam po prostu zapatrzona. Wiesz, że jeździłam na jej wszystkie koncerty i Doda w pewnym momencie zaczęła mnie rozpoznawać, wiedziała, kim jestem? Doda była dla mnie ogromną inspiracją pod kątem muzyki. A później, gdy doszedł już film, to m.in. Sandra Bullock. Ale najważniejsze dla mnie osoby to właśnie Renia Gosławska i Doda, to moje  autorytety w dziedzinie artystycznej. 

- Nie jest teraz tak, po tych trudnych doświadczeniach z chorobą jesteś inspiracją nie tylko dla innych, ale i trochę sama dla siebie? 

- Wiesz, w moim życiu wydarzyło się wiele traum, wiele dramatów, a ja się z tego podniosłam, bez szwanku. To jest coś niesamowitego dla mnie. I tak jak mówisz, teraz ja jestem dla siebie też inspiracją, nie tylko w kwestii kariery, ale żeby być też lepszym człowiekiem. To jest może błahe dla niektórych, ale te przeżycia bardzo mnie zmieniły. Patrzę w lustro i jestem naprawdę z siebie dumna, że jestem tu, gdzie jestem, że mam dalej tę siłę, żeby iść po swoje. 

- Od naszej pierwszej rozmowy w tamtym tygodniu do dzisiejszego spotkania minął tydzień. Co się przez ten czas wydarzyło? 

- Był wyjątkowo spokojny ze względu na to, że postanowiłam dać sobie kilka dni, by odpocząć psychicznie, wyciszyć się, bo czasami za dużo, czasami za szybko... Więc taka higiena umysłu jest dla mnie bardzo istotna. Ale z drugiej strony ludzie, którzy mnie obserwują mówią, że tempo mam zatrważające, choć ja tego tak nie odczuwam. 

- W takim sensie, że jednego dnia Gdynia, drugiego Warszawa, jeden casting, drugi? A właśnie, castingi, jak sobie radzisz z tym, gdy je przegrywasz? 

- To już na mnie nie robi wrażenia. Przez lata nabyłam już taką odporność psychiczną, że mówiąc wprost: nie rusza mnie to. Wiem, jak to działa od środka. Aby wygrać casting, musisz po prostu pasować do danej roli. Im szybciej aktorzy sobie to uświadamiają, tym lepiej i tym łatwiej znoszą fakt, że udało się komuś innemu. 

- Jak bardzo trzeba być silnym psychicznie, żeby móc funkcjonować w tym świecie? 

- Zbudowałam sobie tą odporność psychiczną poprzez moje trudne doświadczenia. Myślę, że praca ze swoją głową jest bardzo istotna. Pewność siebie w tym zawodzie jest bardzo ważna. Nie taka przechodząca w pychę, ale po prostu pewność siebie, z poczucia swojej wartości i swoich dokonań, gdy wie się, co się umie, kim się jest, czego się chce. Żeby mieć świadomość, by nie czuć się gorszym, tylko wierzyć w siebie, czasami bardziej niż inni w nas. Bo ludzie, niestety,  bardzo mocno potrafią podciąć skrzydła i ja się z tym spotykam, praktycznie codziennie. 

- Podaj jakiś przykład? 

- Już mi się zdarzyło słyszeć, że są ode mnie młodsze, zdolniejsze, mają więcej pieniędzy, znajomości;  że dużo ludzi jest zdolnych, więc „Nikola, po ci to, po co się męczysz? Przecież możesz iść do zwykłej pracy”. Ja naprawdę często słyszę takie słowa i choć jestem już na to odporna, to nie ukrywam, że jest to przykre. Dla kogoś, kto ma choć cień wątpliwości dotyczących własnych możliwości, to wręcz dewastujące. 



Utwory Nikoli można zobaczyć na jej kanale na Youtube. Fot. YT


Muzycznie, z serca i doświadczeń 


- Gdzie uczyłaś się śpiewu? 

- Miałam wielu nauczycieli śpiewu, począwszy od MDK, od Teatru Muzycznego. Miałam ogromną przyjemność pobierać lekcje od  profesjonalistów. Niedawno trafiłam do pana Tadeusza, który uczył i Michała Szpaka, i Sanah, i Edytę Górniak, więc wyszkolił naprawdę świetnych wokalistów. 

- Z jakim gatunkiem muzyki czujesz się najlepiej? Co śpiewasz? 

- Musical, pop, ballady, ale najbliższe mojemu sercu jest brzmienie musicalowe. Ale nie zamykam się na inne gatunki muzyczne. Po prostu, gdy coś czuję, coś tworzę, coś gra mi w duszy, to czasem są to piosenki do tańca, czasem ballady, czasem nawet odrobina rocka. 

- Czy to jest właśnie Twój indywidualny projekt muzyczny, który realizujesz? Również komponujesz? Skąd pomysł na to? 

- Przede wszystkim śpiewam i tworzę teksty, ale również melodie. Mam wspaniałych muzyków, z którymi świetnie się rozumiemy. Skąd pomysł? Chcę nadrobić stracony w wyniku choroby czas. To jest to, co zostało mi z tych trudnych chwil: że prę do przodu, może trochę za szybko, zamiast czasami się zatrzymać, uspokoić i uświadomić sobie, że i tak już dużo osiągnęłam, że jest dobrze. Ta moja płyta, te utwory, które powstają, są dla mnie ważne, bo odnoszą się również do tego, co przeszłam. Pierwsze kawałki są już dostępne na moim kanale na YouTube

- Jaki tytuł będzie nosić płyta? 

- Nie zdradzam. To na razie tajemnica, ale wszystko mam już wymyślone, zaplanowane, więc myślę, że odbiorcy będą pozytywnie zaskoczeni. 


Marzenia a rzeczywistość 


- Nikola, co byś powiedziała dzieciakom, które marzą o tym, żeby na czerwonym dywanie kiedyś stanąć, zagrać w filmie, nagrać płytę? Czym byś się z nimi podzieliła? 

- Nawet, jeśli zabrzmi to trywialnie, to przede wszystkim przekazałabym im, by nigdy się nie poddawali, bo zawsze warto dążyć do swojego celu, podążać za marzeniami, słuchać własnego serca; bo jeżeli twoje serce i dusza cieszy się, jeżeli robisz coś, to trzeba to kontynuować, to trzeba słuchać siebie, ufać sobie. Wierzyć w siebie i nie uzależniać się od zdania innych, czerpać siłę z serca, nie ze świata zewnętrznego, bo i tak finalnie jesteśmy tylko my i tylko my się liczymy sami dla siebie. Choćby nie wiadomo, jakie kłody pod nogi życie nam rzucało, to zawsze można stanąć i pójść dalej. To powiedziałam ja: zwykła dziewczyna z niezwykłymi marzeniami. 

- Nikola, dziękuję za rozmowę. 

Rozmawiał: Zygmunt Gołąb 
 

  • ikonaOpublikowano: 14.04.2024 21:22
  • ikona

    Autor: Zygmunt Gołąb (z.golab@gdynia.pl)

  • ikonaZmodyfikowano: 15.04.2024 15:03
  • ikonaZmodyfikował: Zygmunt Gołąb
ikona

Zobacz także