Co nowego

Tu odnalazłam duszę

Pokaz kulinarny Ormianki Diany Volokhowej podczas miejskiej imprezy

Pokaz kulinarny Ormianki Diany Volokhowej podczas miejskiej imprezy "Kulinarna Świętojańska" w 2018 roku. Fot. Przemysław Kozłowski / Agencja Rozwoju Gdyni

Diana Volokhova mówi o Polsce „trzeci dom”. Dwa pierwsze to Armenia i Moskwa, w których spędziła dzieciństwo i weszła w dorosłość. Ale dopiero w tym trzecim odkryła swoją duszę – cukiernictwo, które z hobby stało się jej sposobem na życie.

Początek czerwca, upał nie do zniesienia, ale w gdyńskiej pracowni cukierni „Więcej” panuje przyjemny chłód.

- To jeszcze nie jest ormiańskie lato, dla mnie wciąż jest zimno. Dla mnie lato to przynajmniej 30 stopni w cieniu. Ja od dziesięciu lat jeszcze ani razu nie kąpałam się w Bałtyku - mówi Diana Volokhova i częstuje świeżą baklawą. - Chcesz widelec? U nas baklawę się je rękoma.

Z ormiańską cukierniczką udało nam się spotkać dopiero za trzecim podejściem.

- Mi ciągle coś wypada. Dzisiaj też już koleżanka dzwoniła: byłyśmy umówione, mówiłaś, że masz jedyny wolny wieczór. Tuż przed twoim przyjściem zdążyłam się tylko przebrać, bo w kuchni byłam.

Diana ma kremową sukienkę na ramiączkach, jakby szła na bankiet, ale w Armenii taki strój nosi się na co dzień, podobnie pełen makijaż - wschodnia elegancja. Na przedramieniu ma wytatuowany napis ormiańskim alfabetem.

- Zrobiłam go już tu, kiedy prowadziłam "Grill Kaukaski" i ciężko mi szło, rozstaliśmy się prawie na rok z chłopakiem, teraz już mężem. Napis ma dwa znaczenia: „iść do przodu" i „powodzenie". Kiedyś leciałam do Włoch, jakiś Ormianin to przeczytał: Ormianka jesteś? i zaraz "bla bla bla" całą drogę - wybucha śmiechem Diana.

I tak będzie przez najbliższe dwie godziny naszej rozmowy. Nawet gdy opowiada o trudnych chwilach, filmowy uśmiech prawie nie znika z jej twarzy, a opowieść przerywają salwy śmiechu. Motto „Iść do przodu” do niej pasuje.

- Ormianin jak usłyszy ormiańską mowę, to podejdzie: hej, ja też jestem Ormianinem, chodź na kolację. Jak gdzieś wyjedzie, to wyciąga całą swoją rodzinę. Nieważne, że ma ledwie na chleb. Mamy taki żart: gdzie nie ma Ormian? W lodówce. Mówimy też, że Armenia jest naszym konsulatem, a cały świat jest Armenią. I że ostatni gasi światło na lotnisku. Jesteśmy wszędzie, tym bardziej tam, gdzie jest możliwość robienia biznesu, bo Ormianie to biznesmeni, ale też artyści: tancerze, malarze, jak marynista Iwan Ajwazowski, śpiewacy, jak Charles Aznavour, czy Cher. Znani są też z robienia butów, jubilerstwa i lekarzy, zwłaszcza od operacji plastycznych - bo trzeba coś zrobić dla piękna.

Ormian jest około 11 milionów, z czego w Armenii żyje nieco ponad 3 mln, reszta w diasporze.

Diana Volokhowa w Armenii i Moskwie. Źródło: archiwum prywatne
Diana Volokhowa w Armenii i Moskwie. Źródło: archiwum prywatne

Sposoby na adaptację


- Stare narody, jak Ormianie czy Żydzi, dają sobie radę, bo już tyle razy próbowano je zniszczyć. Trudne czasy hartowały charaktery. W ubiegłym wieku ludobójstwo – blisko 2 mln zabitych przez Turków. Ale też ciężkie czasy za mojego dzieciństwa, gdy nie było wody, prądu, gazu, chleba – opowiada Diana i wymienia inne cechy jej narodu, które pomagają stanąć na nogi w nowym kraju.

Ormianie łatwo rozkręcają biznesy, bo duma nie pozwala im pracować dla innych. Nawet mały grosz na swoim jest lepszy od większej kasy u kogoś. No i upór.

- Wszyscy Ormianie, których znam są uparci. Moja pracowniczka mnie spytała: kim jesteś z horoskopu? Lew. A ja myślałam, że baran. Bo ile lat mi nie wychodziło? Wszyscy mówili, łącznie z mężem: zamykaj ten biznes! A ja nie - przejdę przez to. Gdybym poszła do hotelu pracować jako cukiernik, to dostawałabym dwa razy więcej kasy, pracując dwa razy mniej. Ale ja wybrałam hard core pracę na swoim.

Pomaga też otwartość na innych i umiejętność dostosowania się.

- Dobrze się znajdujemy wśród innych, bo jesteśmy jak kameleony – śmieje się Diana.

Łatwo uczą się języków, bywa że zatracając ojczysty, jak to było pod rosyjskimi rządami. Rodzina Diany mieszkając w Armenii była rosyjskojęzyczna, ormiańskiego dziewczyna uczyła się w szkole. Dziś mówi po ormiańsku, rosyjsku, polsku i angielsku. Jej dwuipółletnia córka Sara rozumie po polsku i rosyjsku, ale mama chce ją w przyszłości uczyć ormiańskiego, a tata (gdynianin) – chińskiego. Ormianie zmieniają też nazwiska, dostosowując je do nowego kraju. Oryginalne nazwisko urodzonego na Krymie malarza Iwana Ajwazowskiego to Ajwazjan, francuski piosenkarz Charles Aznavour to Szahnur Waghinak Aznawurian, zaś Cher - Sarkisian. Diana Volokhova zanim zamieszkała w Moskwie, nazywała się Sargsian.

Wszędzie gdzie są Ormianie, są też ich kościoły i kamienne pełne ornamentów krzyże „chaczkary", jak w gdańskim Zaułku Ormiańskim przy kościele św. Piotra i Pawła, w którym jest ormiańska parafia. Historia ich obecności w Polsce sięga zagarnięcia Rusi Halickiej przez Kazimierza Wielkiego, a oddziały ormiańskie walczyły ramię w ramię z polskimi już pod Grunwaldem. Historia Diany Volokhovej w Polsce sięga dekady.

Przeprowadzki

Urodziła się w Związku Radzieckim, w najświętszym ormiańskim mieście Eczmiadzin, skąd widać po tureckiej stronie granicy świętą górę Ormian – Ararat. Ochrzczono ją w tamtejszej katedrze, czemu towarzyszyło złożenie baranka w ofierze. Apostolski Kościół Ormiański jest jedynym kościołem chrześcijańskim, w którym składa się ofiary ze zwierząt - na okazję chrztu, ślubu, czy powrotu z wojska. Mięsem barana lub kozy trzeba podzielić się z sąsiadami.

Rodzina ojca była bardzo religijna, co tydzień chodzili do kościoła, co w Armenii nie jest powszechne, a na mszę wpada się na kilka minut. Jeden z kościołów mieli po sąsiedzki – przez ścianę, więc śpiewy było słychać w mieszkaniu.

Dzieciństwo w Armenii miało zapach morwy, moreli oraz świeżych warzyw i ziół. Po upadku komuny rozgorzała wojna z Azerbejdżanem, która trwa do dziś, a w kraju nastała skrajna nędza.

- Nic nie było do jedzenia, aż naprawdę byliśmy czasem głodni. Zimą było tak zimno, że nie wiedzieliśmy, co jeszcze nałożyć do snu, bo ogrzewania ani światła nie było. Uczyło się w ciemności. Wodę włączali raz na tydzień, zbierało się ją we wszystkie dzbany i wannę, grzało na słońcu lub piecu jedno wiaderko. Dostawaliśmy pomoc w kościele - mleko w proszku, orzechowa pasta - najsmaczniejszy deser wszech czasów, mąka, makarony i cukierki z lukrecji, których do tej pory nienawidzę. A od dalekiej rodziny z Ameryki ubrania, buty. Pierwszy mój baton podzieliliśmy na pięć części.

Tata Diany umarł, gdy miała sześć lat, więc mama wzięła sprawy w swoje ręce i wyjechała w połowie lat 90. za pracą do Moskwy, gdzie z racji znajomości języka i rosyjskich sympatii do Ormian, łatwiej jest im się odnaleźć. Po roku ściągnęła trzynastoletnią Dianę, a wkrótce drugą córkę.

Na wakacjach u rodziny w Armenii. Diana z kuzynkami zbiera morwy. Źródło: archiwum prywatne
Na wakacjach w Armenii Diana z rodziną zbiera morwy. Źródło: archiwum prywatne
W Moskwie, choć na początku było ciężko, Diana przeżyła swoje najlepsze lata - dorastanie, imprezowanie, studia i ogromne możliwości rozwoju i pracy. Dziś nazywa ją pierwszym domem, Armenię dopiero drugim. W Moskwie mieszka pełno Ormian, ale i Gruzinów, Azerów, Uzbeków, Tadżyków i innych postsowieckich nacji, które wciąż odczuwają wspólnotę, jaką mimo zasady „dziel i rządź”, zbudował Sojuz. W Moskwie można żyć po swojemu, rozkoszując się kuchnią wszystkich tych narodów, a jednocześnie realizować się zawodowo.

Diana pierwsze pieniądze w Moskwie zarabiała jako młoda dziewczyna dzięki swojemu hobby – wypiekom. Sprzedawała miodownik do sklepu, w którym pracowała mama. Choć marzyła o turystyce, bo chciała podróżować, poszła na kolejnictwo i pięć lat przepracowała w zawodzie, zanim nie odrobiła stażu za bezpłatne studia. Później zmieniała pracę „milion razy”, poszukując swojej drogi. Była m.in. menedżerką restauracji, dyrektorką sieci sklepów dizajnerskich, organizatorką ślubów, otworzyła salon piękności. Lecąc raz na targi tkanin w Hong Kongu poznała na Szeremietiewie Polaka z Gdyni, który podróżował w interesach. Przegadali 12 godzin lotu, a żegnając się w Hong Kongu wymienili adresami na Skype.

Przez kolejny rok rozmawiali na Skype prawie co tydzień. Cieszyła się, że ma z kim pogadać po angielsku, bo w Moskwie miała mało okazji. Później skorzystała z zaproszenia na ślub kolegi, na weekend, na tygodniowe wakacje w Gdyni. Wreszcie, choć z wielkimi obawami i na raty, z propozycji: „Po co wyjeżdżasz? Zostań.”

Trzeci dom

Trzy pierwsze lata z dziesięciu spędzonych w Polsce rwała włosy na głowie.

- Jadąc do Polski, wszystko zostawiłam w Moskwie. Tu nie miałam rodziny, pracy, znajomych, nie znałam języka. Siedziałam sama w domu, bo chłopak jeździł w interesach, i zastanawiałam się, co tu jeszcze posprzątać. Mówiłam mu: słuchaj, miłość miłością, ale nie dam rady, tęsknię bardzo za wszystkim - rodziną, jedzeniem, klimatem, atmosferą. Nocami płakałam w poduszkę. Ile razy kupowałam bilety. Przez rok myślałam, czym się mogę zająć. Jedyne co mi do głowy przychodziło to gotowanie, bo nie trzeba znać języka i bardzo tęskniłam za ormiańskim jedzeniem - dobrymi szaszłykami, dużą ilością kolendry, świeżymi ziołami i warzywami. Cała rodzina chłopaka i przyjaciele mówili, że wyjątkowo gotuję, że powinnam pójść w tym kierunku, a ja nawet nie myślałam o tym. I on gdy raz jechał do Wrocławia, zobaczył billboard, że robią nabór na drugą edycję „MasterChefa". Dzwoni i mówi: idź, odbieraj to jako zabawę, może kogoś poznasz, wyjdziesz z domu.

Na casting zaproszono 300 osób z rzeszy, która wysłała zgłoszenia. Trzeba było przynieść zrobioną w domu potrawę, w 5 minut ją podgrzać, podać i opowiedzieć. Poszła z przyszłą teściową, która przetłumaczyła jej nazwę dania: „kulki z mięsnego musu z pilawem z suszonymi owocami i blanszowanymi migdałami”, bo po polsku Diana znała kilka słów.

- Weszłam do setki, która pojechała na nagrania do Krakowa. Nawet rozmowę z psychologiem przeszłam. Sprawdzali czy wytrzyma się stres i napięcie w programie. Pierwsze pytanie: kiedy ostatnio płakałaś i dlaczego? Ostatni rok płaczę codziennie, bo chcę wrócić do domu!

Diana Volkhowa w programie MasreChef. Źródło: archiwum prywatne
Diana Volkhowa w programie MasterChef. Źródło: archiwum prywatne
Po półtora miesiąca doszła do finału. Podobno wszyscy byli pewni, że Diana Volokhowa wygra. Ale zżarł ją stres, poległa na „nowoczesnej kuchni polskiej” i confit z dorsza.

- Kurt Scheller przygotował danie, które mieliśmy spróbować i powtórzyć bez przepisu - dorsz w sosie rakowym z szyjkami i główki rakowe nabijane pure selerowym. Nie wiedziałam, że ziemniaki gotuje się razem z selerem, dla mnie to coś nowego. Wzięłam seler naciowy zamiast korzenia i już mi się to nie kleiło. Druga rzecz - dorsza późno wstawiłam, olej był już za zimny i ryba nie doszła. Gesslerowa na to: to nie miało być sushi. No i odpadłam. Mocno to przeżyłam. Bardzo byłam zła na siebie. Ale poszłam do „MasterChefa” nie znając języka, a wyszłam mówiąc już po polsku. A po czasie się okazało, że nieważne, kto wygrał, kto przegrał, tylko co z tym zrobi. Są wygrani, którzy nic z tym nie zrobili. A ja poszłam w gotowanie.

Przez trzy lata od zakończenia programu jeździła po Polsce jako finalistka „MasterChefa”. Mówi, że zna nasz kraj lepiej niż niejeden Polak – wielkie miasta i wioski. Gotowała na festynach, żniwach, świętach. W centrach handlowych, na rynkach i placach, dla kilku tysięcy osób – dania na dwumetrowej patelni i zupy w kilkudziesięciolitrowych kotłach. Ale, jak to Ormianka, marzyła o własnym biznesie. Z rodakiem z Krakowa otworzyli przydrożny „Grill Kaukaski” na trasie WarszawaKraków. Jedzenie mieli „pychota”, ale z lokalizacją nie trafili, po roku musieli się zwinąć. Oboje z chłopakiem byli stale poza Gdynią, związek więc nie wytrzymał próby odległości. Po czasie jednak znów się zeszli, wrócili do Gdyni, i wreszcie pobrali.

W Gdyni Diana ma pokazy kulinarne na imprezach organizowanych przez miasto, jak Kulinarna Świętojańska, Weekend Kulinarny, czy Święto Hal Targowych, ze stoiskiem rozstawia się na Globaltice. Okazało się też, że choć bardzo lubi gotować, to jej prawdziwym powołaniem jest to, na czym zarobiła pierwsze pieniądze w Moskwie – cukiernictwo. Otworzyła więc sezonową kawiarnię w hotelu we Władysławowie, a gdy wyciągnęła z niej więcej niż zainwestowała, zdecydowała się na cukiernię „Więcej” w Gdyni. Miała na mieście dwa lokale, ale czynsz był wysoki i zaszła w ciążę.

- Stałam z 9-miesięcznym brzuchem i wałkowałam ciasto, bo dostałam zamówienie od Miasta Gdyni na pierniki dla dzieci, które miasto rozdaje na święta. Mąż powiedział: nie kosztem zdrowia, weź to zamknij. A co ja będę robiła, w domu siedziała? Zamknęłam więc lokale i otworzyłam produkcję w nowym miejscu. Miałam trzy dni, żeby wszystko ogarnąć i zachować dostawy do klientów. W nocy podłączaliśmy wodę, piekarnik, malowaliśmy.

Teraz więc koncentruje się na produkcji dla hoteli, restauracji, kawiarni i zamówieniach prywatnych – artystyczne torty na rodzinne okazje. Po 10 latach w Polsce uważa ją za trzeci dom, polubiła naszą kulturę. Córka, mąż i teściowie są prawdziwą rodziną, ma tu dużo znajomych.

- Koniec końców, Polska zrobiła to, czego nie zrobiła ani Armenia, ani Moskwa – odkryłam tu, czym mam się zająć. Zrozumiałam, że gdy mam dobry albo zły humor, to mam ochotę coś upiec. Cukiernictwo to moja dusza, jestem gotowa to robić dzień i noc, do końca życia. Jeżdżę do Moskwy - odwiedzić mamę, przyjaciół, poimprezować, ale już bym nie mogła tam mieszkać, już by mi brakowało polskiej mentalności, tej wolności i niezależności, swobody w działaniu – słodzi Diana Volokhowa, by na koniec rozmowy kapnąć do miodu kroplę dziegciu. - Ale wciąż nie udało mi się zdobyć polskiego obywatelstwa.

Diana Volokhowa i Katarzyna Gruszecka-Spychała, wiceprezydent Gdyni ds. gospodarki podczas Kulinarnej Świętojańskiej w Gdyni w 2018 roku. Fot. Przemysław Kozłowski
Diana Volokhowa i Katarzyna Gruszecka-Spychała, wiceprezydent Gdyni ds. gospodarki podczas Kulinarnej Świętojańskiej w Gdyni w 2018 roku. Fot. Przemysław Kozłowski
Artykuł jest drugim odcinkiem cyklu o imigrantach: "W Gdyni znaleźli nowy dom".

  • ikonaOpublikowano: 13.07.2021 08:00
  • ikona

    Autor: Przemysław Kozłowski (p.kozlowski@gdynia.pl)

  • ikonaZmodyfikowano: 14.07.2021 11:14
  • ikonaZmodyfikował: Przemysław Kozłowski
ikona

Zobacz także

Najnowsze