Co nowego

Wolę być Grekiem w Polsce niż Polakiem w Grecji

Georgios Orfanos prowadzi taniec chasapiko podczas otwarcia w marcu 2021 roku wystawy „Greckie Powstanie Narodowowyzwoleńcze 1821-1830” na skwerze Kościuszki w Gdyni. fot. Przemysław Kozłowski

Georgios Orfanos prowadzi taniec chasapiko podczas otwarcia w marcu 2021 roku wystawy „Greckie Powstanie Narodowowyzwoleńcze 1821-1830” na skwerze Kościuszki w Gdyni. fot. Przemysław Kozłowski

Gdyby nie wojna domowa w Grecji, Georgios Orfanos nie urodziłby się w Polsce. Gdyby nie obóz uchodźców w Czechosłowacji, jego rodzice pewnie by się nie spotkali. A do obozu nie trafiliby, gdyby ojciec Georgiosa nie strajkował na statku, a dziadek od strony mamy oddał partyzantom muła.


Nad wejściem do firmy „Olimpic” w Gdyni przy ulicy Potasowej powiewają flagi Polski, Unii Europejskiej i Grecji. W gabinecie prezesa lalka w greckim stroju ludowym rzuca porcelanowe refleksy, a mosiężny spartański wojownik rozdaje groźne spojrzenia. Na zdjęciach widać rodziców. Na jednym z nich tata obejmuje mamę siedzącą na kanapie. Na innym – tata całuje mamę na sali bankietowej, ściskając w dłoni kwiaty.

– Zdjęcie, na którym rodzice się całują, zostało zrobione w 55. rocznicę ślubu, dwa lata przed ich śmiercią. W ratuszu w Pireusie zrobili im taką uroczystość, dostali kwiaty, dyplom. A na zdjęciu obok to pan Józek Wolski, mój guru biznesowy, profesor od tego, że dobro wraca. Założyliśmy razem stocznię Radunia International. Biznes przestał się kręcić, bo on umarł rok przed emeryturą, a ja zostałem sam, prowadząc trzy biznesy. I to była mission impossible – opowiada biznesmen.

Został z „Olimpikiem” i „Dagomą”. Pierwsza firma to agencja żeglugowa, zaopatruje i obsługuje statki w porcie. Druga produkuje przetwory spożywcze. „Dagomę” założyła w 1880 roku w Gdańsku niemiecka firma Degner und Ilgner. Znacjonalizowana fabryka przetrwała PRL, produkując musztardę, ocet, dżemy i wino patykiem pisane. W wolnej Polsce upadła. Uratował ją Grek, otwierając produkcję w Pucku.

Teraz Georgios Orfanos ma dwie firmy i dwie córki, które są ich współwłaścicielkami. Jedna w jednej, druga w drugiej firmie. Bywały w nich od dziecka.

Georgios Orfanos w biurze agencji żeglugowej "Olimpic", fot. Przemysław Kozłowski
Georgios Orfanos w biurze agencji żeglugowej „Olimpic”, fot. Przemysław Kozłowski

Smakuje jak u mamy


Grek
proponuje firmową kawę i przynosi latte z ekspresu oraz krówki, ptasie mleczko i czekoladowe cukierki.

– Grecka kawa to jest ceremonia. To nie takie picie kawy, jak nasze. Do kawy po grecku trzeba sobie usiąść na powietrzu – błękitna woda, błękitne niebo. Z reguły w Grecji do kawki musi być papieros, inaczej się nie da. I jeszcze jakaś drobna słodycz – baklawa, galaktoburi – i wtedy jest spełnienie.

Kilka dni wcześniej Georgios Orfanos brał udział w nagraniu w gdyńskiej restauracji Santorini. Nadbałtyckie Centrum Kultury przygotowywało tam odcinek do cyklu „Smaki kultury”. Tłumaczył Polakom, jak zagotować grecką kawę w metalowym tygielku, by nie wykipiała, jak zrobić musakę, baklawę i sałatkę grecką zwaną horiatiki.

– W Polsce sałatka grecka jest często źle przyrządzana. Jak widzę kapustę pekińską w greckiej sałatce, to zawsze mówię w restauracji, żeby ją nazwali „bałkańską”. Wystarczą pomidory, ogórki, czerwona cebula, oliwki kalamata, feta, oliwa z oliwek, w niektórych regionach czerwona papryka. Do tego oregano, sól, pieprz, sok z cytryny lub ocet winny i jest uczta.

Miłość do kuchni Orfanos zawdzięcza obojgu rodzicom. Wprawdzie to tata gotował zawodowo, jako kucharz na statkach, ale to smak potraw mamy ma w pamięci.

– Podtrzymuję tradycje moich rodziców. Kiedy umarli, to długo nie miałem weny, ale jak urodziły się wnuki, to stwierdziłem, że muszę odtworzyć smaki mojej mamy. Zacząłem od awgolemono, czyli zupy cytrynowej. Potem był gulasz stifado, baklawa, galaktoboureko. Takie kulinarne klimaty, w których jako dziecko brałem udział, ale potem przez pracę i biznesy umknęły.

Tradycje rodzinne Orfanos podtrzymuje nie tylko w kuchni, ale i wiążąc życie z morzem. Technikum Okrętowe Conradinum, Szkoła Morska, pływanie, stocznia, agencja żeglugowa. Przypadek? Jego ojciec pływał już u Onasisa i współtworzył potęgę Polskich Linii Oceanicznych (PLO).


Strajk i muł


Gdyby nie wojna domowa, urodzona w 1924 roku Fotini i Wasilis Orfanos, rocznik 1922, pewnie by się nie spotkali. Pochodzili z dwóch krańców kraju. Ona z wioski pod Salonikami, on z najbardziej na południowy-wschód oddalonej greckiej wyspy Kharpatos. Fotini czekało pasterskie życie góralki, Wasilis, jak wielu wyspiarzy, został marynarzem.

Wasilis Orfanos nie brał udziału w greckiej wojnie domowej. Z Grecji jednak musiał uciekać, gdyż jako związkowiec wziął udział w strajku, a za to groziło więzienie.

– Związkowcy domagali się, i wywalczyli, dwóch piętnastominutowych przerw na kawę, możliwości nadgodzin, sztućców i talerzy na statku, bo armator tego nie zapewniał. To była walka o godne warunki pracy. Wielu marynarzy nie miało nic wspólnego z Komunistyczną Partią Grecji, byli związkowcami. Przekonania i poglądy były im bliskie, ale wszystkich nie można nazwać komunistami – opowiada syn Wasilisa, który walczy ze stereotypem Greka w Polsce jako komunisty.

Gdy po strajku, który urządzili u wybrzeży Stanów Zjednoczonych, dowiedzieli się od kapitana, że w Grecji zostaną zatrzymani, zeszli ze statku i dołączyli do wycofujących się do Albanii i Jugosławii bojowników Demokratycznej Armii Grecji, która przegrywała już wojnę domową z rządowymi siłami zbrojnymi.

Grecki konflikt republikanów z monarchistami sięga połowy lat 20. XX wieku. W 1936 roku król Jerzy II zainspirował przewrót generała Metaxasa, by zablokować powołanie centro-lewicowego rządu. Ioannis Metaxas zlikwidował parlament, zaczęły się prześladowania lewicy i mniejszości etnicznych, nastała dyktatura.

Ale faszystowskie ciągoty Metaxasa nie uchroniły Grecji przed wojną z Włochami Mussoliniego, który miał chrapkę na całe Bałkany. Włochów wkrótce wsparł Hitler. Po niemieckiej inwazji w okupowanej Grecji powołano rząd kolaboracyjny, który zwalczał antyhitlerowską partyzantkę. Jej główną siłą było, będące pod wpływem Komunistycznej Partii Grecji, Greckie Ludowe Wojsko Wyzwoleńcze (ELAS), któremu udało się wyzwolić spod okupacji dużą część kraju. Celem ELAS nie było jednak wprowadzenie w Grecji komunizmu, lecz suwerennej republiki.

Po zakończeniu II wojny światowej konflikt lewicy ze wspieraną przez Wielką Brytanię, USA i członków byłych nazistowskich Batalionów Bezpieczeństwa prawicą wybuchł ponownie. Demokratyczna Armia Grecji (DSE), spadkobierczyni ELAS, walczyła do 1949 roku, kiedy to gwóźdź do jej trumny wbiły amerykańskie samoloty.

– Mało kto w Polsce wie, że pierwszy napalm został wypróbowany przez Amerykanów w Grecji na Górze Grammos, gdzie był ostatni przyczółek broniących się partyzantów. A pierwszą tajną akcją służb specjalnych PRL-u było przywiezienie z Albanii rannych partyzantów do szpitala 250 w Dziwnowie. To był poniemiecki szpital wojskowy, objęty szczególną tajemnicą. Nikt się nie pytał, dlaczego pacjenci mieli obcięte kończyny i ciężkie poparzenia. O tym się w ogóle nie mówiło – opowiada syn greckich uchodźców.

W DSE walczyła Fotini, gdzie trafiła nie do końca z własnej woli.

– Moja mama poszła do partyzantki, kiedy miała 16 lat i nie miała pojęcia, co to komunizm, a co to kapitalizm. I to jest niby śmieszna, aczkolwiek dosyć tragiczna historia. Kiedy do dziadka przyszli partyzanci, powiedzieli, że mają ciężki karabin maszynowy i nie ma go kto nieść, więc potrzebują muła. Na to dziadek powiedział: lepiej weźcie dwie córki, bo jak zabierzecie mi muła, to umrze cała rodzina. I oddał dwie córki w zamian za to, że dwoje pozostałych dzieci z moją babcią mogło przeżyć okres wojny domowej.

Szczęśliwie obie siostry nie były wśród partyzantów, na których zrzucono napalm. Nie dotarły więc do Dziwnowa na pokładzie „Kościuszki”. Przez Albanię i Jugosławię doszły piechotą do obozu przejściowego w Czechosłowacji. Tam Fotini poznała marynarza – związkowca Wasilisa Orfanosa.

– Kiedy Demokratyczna Armia Grecji wycofywała się z terenów okupowanych przez Brytyjczyków i Amerykanów, to zabrali część dzieci, żeby je wychować na uczciwych i porządnych komunistów. Bo wtedy to była wojna ideologiczna, a nie świadomość tego, co znaczy w praktyce komunizm.

Fotini i Wasilis Orfanos, źródło: archiwum prywtane
Fotini i Wasilis Orfanos w Czechosłowacji, źródło: archiwum rodzinne

Nowy dom


Uchodźcy rozjechali się po krajach demokracji ludowej. Do Polski trafiło około 14 tysięcy dorosłych i 4 tysiące dzieci – Greków i Macedończyków.

– W 1950 roku Komitet Centralny podjął decyzję o odbudowie floty handlowej PRL, ale brakowało marynarzy. Cała polska flota wojenna została w Anglii. Są listy załóg z tamtych lat i np. na 34 członków załogi polskiego statku, było 24 Greków. Statki jak „Sołdek”, „Praca”, „Pokój”, „Kościuszko” obsadzono Grekami– tłumaczy obecność ojca w Gdyni Georgios.

– Był rozdział ludzi w zależności od zawodów. Marynarze trafiali do Trójmiasta, spawacze, monterzy też do Trójmiasta i Szczecina, tam gdzie były stocznie. Reszta na ziemie odzyskane – do Wrocławia, Szczecina, Zgorzelca, Polic, Jeleniej Góry. A Krościenko koło Ustrzyk Dolnych nazywane było małą Grecją. Tam powstała spółdzielnia Nea ZoiNowe Życie, która zajmowała się głównie hodowlą zwierząt.

Wasilis Orfanos zaczynał przygodę z morzem od kuchni. Ale korzystając z możliwości awansu, szkolił się i piął coraz wyżej. Był bosmanem, oficerem, wreszcie dzięki kursom w Szkole Morskiej zdobył szlify kapitańskie. Pływał w PLO, a od 1976 roku wyjeżdżał z Polservicem na statki zagraniczne.

– Gdy tata miał już stałą pracę i możliwości rozwoju, ściągnął z Czechosłowacji mamę. Tu rodzice się pobrali i tu urodziliśmy się z bratem. On w 1954, ja w 1957 roku. W tamtym okresie była bardzo duża empatia polskiego społeczeństwa, przyjęto ich bardzo gościnnie. Pierwszy przyczółek mieliśmy w Domu Marynarza na Kamiennej Górze. Później mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu w dwie rodziny. W 1961 roku rodzice dostali przydział na ulicy  Abrahama. Ojciec musiał szybko nauczyć się polskiego – z racji funkcji na statkach. Mama pracowała w firmie Arka, która wytwarzała sieci rybackie, była tkaczką. Dużo greckich kobiet tam pracowało, nie znając języka. Tyle co mama musiała, to się nauczyła, ale wrzucała greckie słowa, co tworzyło komiczne sytuacje. Jak była na strychu, wołała na przykład: „Jurek, rucha na magiel!”. Co ta kobieta mówi? A „rucha”  to pościel, którą trzeba było zanieść do magla. My, dzieci, od razu byliśmy dwujęzyczn. W domu mówiło się tylko po grecku, a na podwórku, gdzie miałem kolegów Polaków, Tatara, Gruzina, Litwina – po polsku. Małżeństwa były greckie, ale i mieszane. Polki bardzo chętnie uczyły się greckiego. Bardzo fajną społeczność tworzyliśmy. Jak marynarze wypływali na rok w morze, to kobiety z dziećmi musiały sobie radzić, była więc pomoc sąsiedzka. Jak któraś z mam krzyczała: „Krzysiu, na obiad!”, to pół podwórka leciało i każdy coś tam dostał. Ja moich sąsiadów do dziś uważam za część rodziny – wspomina dzieciństwo Georgios, zwany na podwórku Jurkiem.

Fotografie Fotini i Wasilisa Orfanos z albumu ich syna Georgiosa. Na zdjęciu z lewej: greckie małżeństwo w Gdyni, gdzie Fotini urodziła dwóch synów.
Fotografie Fotini i Wasilisa Orfanos z albumu ich syna Georgiosa. Na zdjęciu z lewej: greckie małżeństwo w Gdyni, gdzie Fotini urodziła dwóch synów.
Wielu gdynian miało wtedy bliskie kontakty z Grekami, również Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni, którego mama – nauczycielka – miała w swojej klasie grecką uczennicę, a dziadkowie wynajmowali dom w Orłowie greckiej rodzinie.

– Grecka społeczność to bardzo ważki element budowania naszej tożsamości. W kręgu swoich przyjaciół, znajomych, w gruncie rzeczy, od kiedy sięgam pamięcią, od najmłodszych lat, miałem styczność z przedstawicielami rodzin Greków, którzy przybywali tutaj na różnych etapach historii. Zawsze kształtowali oni tożsamość miasta – miasta otwartego, wielokulturowego. W sercach gdynian to kraj i naród cieszący się wielką sympatią – mówi prezydent Wojciech Szczurek.

Greckie dzieci miały w Gdyni swoją szkołę. Rocznik Georgiosa uczył się w niej do drugiej klasy podstawówki. Potem przeszli do polskiej szkoły, gdzie mieli nadal lekcje greckiego. Dorośli założyli Związek Uchodźców Politycznych z Grecji oraz grecki klub, gdzie mogli się spotykać i integrować z Polakami.

Wasilis Orfanos na polskich statkach. Źródło: archiwum rodzinne
Wasilis Orfanos na polskich statkach. Źródło: archiwum rodzinne

Integracja


– Nasze przyjaźnie z Polakami też rozwijały się w klubie. Jak robiliśmy grecką imprezę, to drzwi trzeba było domykać siłą. Zainteresowanie naszą kulturą było olbrzymie. Integracja z Polakami była aż za pełna, bo teraz naszym problemem jest, że drugie pokolenie urodzone w Polsce, tak się zasymilowało, że nie do końca czuje grecki klimat i chce kultywować tradycje. Dlatego staramy się to teraz odbudować. 

Założyli więc w Gdyni Stowarzyszenie Hellada - Grecy w Polsce, które w marcu tego roku zorganizowało na skwerze Kościuszki wystawę z okazji 200. rocznicy proklamowania przez Grecję niepodległości. Planują umieścić tablicę pamiątkową na budynku dawnej siedziby PLO przy ul. 10 Lutego. Starają się, by Grecy zostali uznani w Polsce jako mniejszość narodowa. Mieli w tej sprawie spotkanie online w Sejmie. Mobilizują się na spis powszechny, by wpisywać narodowość grecką. No i kiedy tylko mogą, spotkają się, wspólnie gotują, tańczą. Są obchody greckiego święta w Dziwnowie, był trzydniowy zlot Greków z całej Polski w Krościenku, na który przyjechali greccy muzycy – Orfeusz, Zorbas czy Maja Sikorowska, której ojciec jest Polakiem, liderem zespołu Pod Budą, a mama Greczynką.

Ulubiona piosenka Orfanosa, którą śpiewa Maja, to „Dwie ojczyzny”: „Dwie ojczyzny, dwa sztandary, dwie religie – skąd wziąć w sobie tyle wiary? I przodkowie na portretach podpisanych w dwóch odmiennych alfabetach. Mam dwa serca i dwie dusze. Jakoś sobie z tym nadmiarem radzić muszę. Dwie historie, dwa języki. Tu kochany Kraków, a tam Saloniki”.

Zajęty pracą i rozwijaniem biznesów Georgios Orfanos, ożeniony z Polką, też zaniedbał grecką edukację swoich córek. Mówi, że 90% dzieci z mieszanych małżeństw nie nauczyło się greckiego. Ale teraz córki nadrabiają zaległości, uczą się języka. Tak samo czworo wnuków Georgiosa, a także zięciowie.

Powroty


Po zakończeniu wojny domowej w Grecji ludzie o poglądach lewicowych byli prześladowani, zsyłani do obozów koncentracyjnych, atakowani przez prawicowe bojówki, popełniano przeciw nim zbrodnie sądowe i skrytobójstwa.

– Junta Czarnych Pułkowników też zwalczała komunistów. Każdy z naszych rodziców miał u nich swoją teczkę, włącznie z nami – dziećmi, bo mieszkaliśmy w komunistycznym kraju – mówi Orfanos.

Dopiero w 1974 roku nastąpiły zmiany. Grecja stał się republiką, powróciła demokracja. A wraz z nią do ojczyzny zaczęli wracać dawni uchodźcy, którym przywrócono odebrane przez juntę obywatelstwo.

– Kiedy tylko nadarzyła się okazja, rodzice już w 1984 wrócili do Grecji. Pakowanie ich rzeczy zajęło krótko, bo wszystko było w walizkach. To były wichry wojny i oni przyjechali tu tylko na pewien czas. Więc wiele rzeczy było kupowanych na zapas i trzymanych w walizkach, żeby zabrać w razie wyjazdu.

Dwudziestoparoletni Georgios mógł wyjechać do Grecji z rodzicami, ale zdecydował się zostać w Polsce.

– Byłem młody żonkoś, miałem małe dzieci z polską żoną – tłumaczy decyzję Grek. – Poza tym, jak pojechałem na 3 miesiące do Grecji, to wróciłem już po miesiącu. Naładowany naszym lokalnym patriotyzmem powiedziałem, że jestem dumny, że się urodziłem w Polsce. Tu była Stocznia Gdynia, najnowocześniejsza w Europie, Port Gdynia, Obwodnica Trójmiasta. A jak zobaczyłem stocznię w Pireusie z trzema dźwigami, to był dla mnie szok. Na obrzeżach Aten były jeszcze szutrowe drogi. Wtedy Grecja to był dla mnie trzeci świat. Czuję się człowiekiem spełnionym, w tym kraju dano mi możliwość dojścia do tego, co posiadam. Jak jeździłem do Grecji, to kuzyni mówili: „O! Polak przyjechał”. A ja im zawsze odpowiadałem, że wolę być Grekiem w Polsce niż Polakiem w Grecji. Bo w Polsce nas się lubiło, drzwi zawsze były otwarte i pozytywna energia.

Dziś Orfanos jest już mniejszym optymistą. Dwa razy z żoną padli ofiarą słownej agresji.

– Mój ojciec mówił, że jak ktoś jest inny, ma odmienne poglądy, to powinno być dla mnie bardziej kształcące, a nie wzbudzać we mnie agresję. Jak dzisiaj słyszę „Polska dla Polaków” i obrażanie ludzi o ciemniejszym kolorze skóry, to mnie to przeraża. Ale to nie są ludzie, którzy wyjeżdżają zagranicę i widzą ludzi innych narodowości. 

Rodzice Georgiosa ostatecznie też wrócili do Gdyni. Fotini zachorowała w Grecji na nowotwór i przed śmiercią chciała koniecznie zobaczyć jeszcze raz wnuki. Umarła po półtora miesiąca i została pochowana w Gdyni. Wkrótce w Grecji zmarł Wasilis. W latach 50. to Fotini dołączyła do Wasilisa, który przetarł w Gdyni ślady. Teraz Wasilis dołączył do żony na witomińskim cmentarzu. Grecy pozostaną w Gdyni już na zawsze.

Grecka społeczność w Gdyni i jej polscy przyjaciele, wśród nich prezydent Gdyni Wojciech Szczurek (czwarty z prawej). Na pierwszym planie Georgios Orfanos. Fot. Przemysław Kozłowski
Grecka społeczność w Gdyni i jej polscy przyjaciele, wśród nich prezydent Gdyni Wojciech Szczurek (czwarty z prawej). Na pierwszym planie Georgios Orfanos. Fot. Przemysław Kozłowski
Artykuł jest pierwszym odcinkiem nowego cyklu „W Gdyni znaleźli nowy dom”.

  • ikonaOpublikowano: 28.06.2021 07:30
  • ikona

    Autor: Przemysław Kozłowski (p.kozlowski@gdynia.pl)

  • ikonaZmodyfikowano: 30.06.2021 10:35
  • ikonaZmodyfikował: Przemysław Kozłowski
ikona

Najnowsze