Społeczeństwo

To jest miejsce do życia

Tatiana Aldanova w swojej taksówce. Fot. Przemysław Kozłowski

Tatiana Aldanova w swojej taksówce. Fot. Przemysław Kozłowski

Planując emigrację, Tania Aldanova szukała wraz z mężem najbardziej odpowiedniego miejsca do życia dla ich rodziny. Decyzja zapadła nad mapą, jeszcze w Mińsku – Gdynia.


Minął rok od białoruskich wyborów prezydenckich, z których wynikami nie zgadza się wielu obywateli tego kraju. Od tego czasu o Białorusi słyszy się głównie w kontekście politycznym. Na naszej stronie również niejednokrotnie pisaliśmy o zaangażowaniu trójmiejskich Białorusinów oraz solidarności z Wolną Białorusią. Bohaterką trzeciego odcinka cyklu „W Gdyni znaleźli nowy dom" jest także Białorusinka – Tatiana Aldanova. Tym razem jednak, ze względu na mamę Tani, która mieszka na Białorusi, unikamy polityki. W kawiarnianym ogródku przy ul. Świętojańskiej rozmawiamy o emigracyjnej drodze z przystankami, która przywiodła ją i jej rodzinę do Gdyni.

Etap I: Czarnobyl – Mińsk


– Jestem czarnobylskim dzieckiem. Mieszkaliśmy niedaleko ukraińskiej granicy. W 1986 roku, po awarii elektrowni atomowej, przeprowadziliśmy się pod Mińsk. Miałam wtedy pięć lat i dobrze to pamiętam. Dla mnie jako dziecka wyglądało to jakby zaczęła się wojna, bo wszędzie jeździło dużo wojskowych samochodów. Dla mamy to była trauma, bo musiała rzucić wszystko – ona i ojciec. Mieliśmy tam dom, cała nasza rodzina tam mieszkała – wspomina swoją pierwszą przeprowadzkę Tania. – W młodości mama często jeździła do Prypeci – miasta, gdzie mieszkali pracownicy elektrowni atomowej. Mówiła, że to było takie piękne miejsce, wszystko nowe. Sowiecka władza chciała pokazać, jakie wyjątkowe miasto mamy. I ona teraz bardzo tęskni za tym czasem.

Pierwsza zmiana miejsca zamieszkania była dla pięcioletniej dziewczynki jak szczepionka. Późniejsze szkolne i studenckie wyjazdy zahartowały ją jeszcze bardziej.

– Byłam bardzo wysportowaną dziewczyną. Jeździłam na zawody sportowe do Mińska, Brześcia. W czasie studiów dwa razy pracowałam w cyrku na Krymie. I dwa razy pojechałam do Anglii na międzynarodowy program gospodarczy, zbieraliśmy fasolę i truskawki. Ci, którzy zbierali fasolę, byli wyżej w hierarchii niż ci od truskawek. Studiowałam na uniwersytecie w Mińsku, z zawodu jestem nauczycielką WF-u i fizjoterapeutką, a także przewodniczką turystyczną i masażystką, także mistrz we wszystkich sportach – śmieje się Tania.

Ale gdy po studiach musiała obowiązkowo odpracować bezpłatną naukę na państwowej posadzie, nie było jej do śmiechu.

– W czasach, kiedy byłam studentką, to były dwa lata pracy, a teraz już pięć. Ludzie tego nie chcą, bo po pięciu latach, nawet ze świetnym wykształceniem, możesz dostać pracę na wsi i zbierać kwiaty. Ale w kodeksie o młodym specjaliście jest dużo różnych podpunktów. Chcieli mnie wysłać do pracy do małego miasta, a według kodeksu musieli mi zapewnić mieszkanie, ciepłą wodę i tym podobne, a tam tego wszystkiego nie było.

Powołując się na kodeks, udało się jej wybronić od obowiązkowej pracy, a przed problemami, które próbowano jej w związku tym robić, uciekła do Londynu. Wyjechała z chłopakiem Siarhejem, dziś już mężem i ojcem dwójki ich dzieci.

Tatiana Aldonova w wieku 5 lat, wkrótce po wyjeździe z rodzinnej wsi niedaleko Czarnobyla do Czarnobyla w 1986 roku (z lewej) i w Londynie podczas "moto show", gdzie sprzedawała gazetę Daily Mail. Źródło: archiwum prywatne
Tatiana Aldanova w wieku 5 lat, wkrótce po wyjeździe z rodzinnej wsi niedaleko Czarnobyla do Mińska w 1986 roku (z lewej) i w Londynie podczas "motor show", gdzie sprzedawała gazetę Daily Mail. Źródło: archiwum prywatne.


Etap II: Mińsk – Londyn


– W Londynie mieszkaliśmy w Barking (wschodnia dzielnica w dużej mierze zamieszkana przez obcokrajowców). Pracowałam w Daily Mail, sprzedawałam gazety na imprezach, takich jak yacht show albo motor show. Angielskiego prawie nie znałam. Za pierwszym razem, gdy jechałam do Anglii jako studentka, musiałam przejść rozmowę. W domu pomyślałam, jakie mogą być pytania, zapisałam po rosyjsku i przez translator Google'a przetłumaczyłam na angielski. Na rozmowie kobieta mnie o coś pyta, ja odpowiadam, ona pyta, ja odpowiadam. I dała mi najwyższy poziom angielskiego – znów śmieje się Tania.

Po sprzedaży gazet przyszła pora na pracę w sklepie.

– Tam pierwszy raz zaczęłam rozmawiać po polsku. Właścicielką sklepu była Rosjanka z Łotwy. Sprzedawaliśmy produkty litewskie i polskie. Przyjeżdżał do nas Grzegorz z polskiej hurtowni. Rozmawialiśmy i robiliśmy razem zamówienia. Przychodzili też inni Polacy. Dzięki nim i Grzegorzowi mój polski poszedł do góry. Zaczęłam nawet czytać gazety po polsku, chociaż na Białorusi jest cyrylica.

Po czterech latach w Londynie, będąc przed trzydziestką, Tania i Siarhej zaczęli myśleć o dzieciach. Ale nie będąc obywatelami Unii Europejskiej, urodzenie i wychowanie dzieci w Wielkiej Brytanii zakrawało o cud.

– W Londynie ciężko też było się nam odnaleźć. Moja koleżanka z Łotwy, która na stałe mieszka w Anglii, powiedziała mi, że sąsiedzi, z którymi już dawno mieszka, z którymi spędzali święta, prezenty sobie robili, to następnego dnia po brexicie nawet się nie przywitali. Wyglądało, jakby im już wystarczyło obcych, tacy byli nimi zmęczeni.

Wrócili więc na Białoruś

Tania w sklepie w Londynie. Źródło: archiwum prywatne
Tania w sklepie w Londynie. Źródło: archiwum prywatne


Etap III: Londyn – Mińsk


Wkrótce po powrocie do Mińska Tatiana urodziła Aleksandra. Później pracowała w przedszkolu pod Mińskiem jako nauczycielka WF-u. Po pięciu latach urodziła się Jekaterina. Niby normalne życie, ale jak się już pozna inne, lepsze, trudno zaakceptować ponownie to, z którego się wypisało. Dlatego Tania i Siarhej zaczęli myśleć o kolejnej emigracji.

– Jako że należałam do Związku Polaków na Białorusi, dostałam Kartę Polaka. Mąż też dostał jako syn Polaka. Ja mam polskie pochodzenie, ale bardzo dalekie. A Kartę Polaka można dostać, jeżeli Polakiem jest ojciec, matka, dziadek lub babcia. Patrząc na to, co się teraz dzieje ze Związkiem Polaków na Białorusi, można powiedzieć, że wskoczyliśmy w ostatni pociąg. Już wtedy były problemy, np. jeśli potrzebne było pomieszczenie na spotkanie związku, to na początku była zgoda, a tuż przed zebraniem ją cofali.

Z Kartami Polaka kierunek emigracji wydawał się oczywisty.

– Siedzieliśmy w domu i patrzyliśmy na mapę Polski. Chcieliśmy mieszkać blisko gór albo nad morzem. Ale czytaliśmy, że w polskich miastach w górach jest złe powietrze. Szukaliśmy takiego miejsca, żeby wszystko było blisko. Nie chciałam mieszkać w tak dużym mieście jak Gdańsk, gdzie starówka jest fajna, ale niektóre dzielnice są jak w Mińsku – takie szerokie prospekty, wieżowce, tego nie chcieliśmy. Sopot z kolei drogi i głośny, pełen turystów. Zdecydowaliśmy więc, że najpierw przyjedziemy do Gdyni na wakacje. I wtedy zrozumieliśmy się, że to nasze miasto, że na pewno chcemy mieszkać tutaj. 


Tania z synem Aleksandrem w Mińsku. Źródło: archiwum prywatne
Tania z synem Aleksandrem w Mińsku. Źródło: archiwum prywatne


Etap IV: Mińsk – Gdynia


Rok po gdyńskich wakacjach przyjechali tu na stałe.

– Mój mąż wyjechał półtora miesiąca przed nami, żeby znaleźć mieszkanie. I w tym mieszkaniu przy ul. Legionów mieszkamy już 4 lata. Kiedy się tutaj przeprowadziliśmy, Aleksander miał 6 lat, a Jekaterina pół roku. Jak przyjechaliśmy, pierwsze co zrobiliśmy, to znaleźliśmy wszystkie grupy emigranckie na Facebooku. Gdynię poznawałam, jeżdżąc z córką w wózku. Kiedy zaczęłam pracować na taksówce, dzwoniłam do męża, który od początku jest tu kierowcą taksówki, choć z wykształcenia jest reżyserem. „Gdzie jest taka ulica?” – pytałam. „No przecież jeździłaś tam z wózkiem” – mówił. No super, chodziłam z wózkiem na piechotę i nie zwracałam uwagi na nazwy ulic – śmieje się Tatiana, z którą umówiliśmy się na postoju taksówek przy ul. Kilińskiego, na który podjechała czarną beemką z taksówkarskim kogutem.
– Ogólnie dużo ludzi się dziwi, że kobieta prowadzi taksówkę, do tego z Białorusi. Taki stereotyp, że to zawód dla facetów. Na początku starzy taksówkarze patrzyli na mnie jak na reality show. A musiałam mieć jakąś pracę, bo córka poszła do przedszkola i było ciężko z pieniędzmi. Ale do jakiej pracy mogłam pójść? Ja z innego kraju, ze słabym językiem i jeszcze raz po raz muszę siedzieć w domu z dzieckiem, kiedy córka jest chora i do przedszkola nie pójdzie. Dlatego praca na taksówce to najlepsza pierwsza praca dla imigranta. Po pierwsze zarobisz pieniądze, po drugie to najlepsza, darmowa szkoła językowa. Czasami zdarza się taki klient, że całą drogę rozmawiamy, a potem mówi, że końcówki źle powiedziałam. Po trzecie poznaje się miasto i wie, co się dzieje. Poza tym, jak źle się czuję, to pojadę do domu. A pod koniec lata lubię zbierać grzyby. Jak stoję długo na postoju, np. na Karwinach, to zostawiam samochód i idę na grzyby. Bardzo też lubię czytać książki, a ta praca mi na to pozwala, bo w domu nie mam czasu. A co będzie dalej, zobaczymy. Bardzo lubię fotografować i chciałabym w przyszłości iść w tym kierunku. Lubię też tatuaże i dobrze maluję. We wrześniu będę miała czterdziestkę, ale czuję się młodą kobietą i mogę zaczynać od nowa – snuje plany białoruska taksówkarka.
– Ale u nas pierwsza sprawa teraz to obywatelstwo polskie. Musimy zdać egzamin z polskiego. Rozmowa to dla mnie nie problem, ale z pisaniem jest gorzej. Mąż lepiej mówi po polsku, bo na Białorusi mieszkał blisko granicy z Polską i u nich na wsi wszystkie babcie rozmawiały po polsku, w kościele po polsku, no i jego ojciec był Polakiem.

Język polski najlepiej znają dzieci.

– Jak przyjechaliśmy, to syn nic nie mówił po polsku. A on jest koleżeński, wszystkich zaczepiał. Kiedy chłopczyk jego wzrostu biegał po bulwarze, syn powiedział do niego po rosyjsku: „Dawaj, pobawimy się razem”. A chłopczyk był wystraszony, nie wiedział, w jakim on języku mówi. A teraz, kiedy nasze dzieci bawią się ze sobą, to zaczynają mówić po polsku. Myślę, że wszystkie dzieci są takie. Moja córka 2 tygodnie była chora, a wczoraj przyszła z przedszkola i zaśpiewała całą piosenkę po polsku. Nauczyła się w jeden dzień.

Dzieci muszą się wykrzyczeć


– Dzisiaj jedna moja klientka narzekała, że w Polsce wszystko idzie w kierunku jak na Białorusi. Ja rozumiem, że trzeba się równać z tymi, co mają lepiej a nie gorzej. Ale nie można porównać Polski do Białorusi. Polska to nie jest kraj, gdzie można zarobić duże pieniądze. Ale jest to kraj do życia, naprawdę dobry dla dzieci. Mój syn jest tu bardzo szczęśliwy. Dwa lata temu mieli wycieczkę na statku. Za 5 zł dzieci miały wycieczkę, obiad, jakieś prezenty i imprezę. Kobieta, która ją prowadziła, tak miło żegnała się z dziećmi. Jak mój syn wrócił, czuł się wyjątkowy i potrzebny.

Aleksander ma 10 lat i chodzi do Szkoły Podstawowej nr 34 w Redłowie.

– Świetna szkoła. Nie jest bardzo nowoczesna, ale dyrektor i nauczyciele są bardzo dobrzy. Jak pierwszy raz przyszłam na przerwę, to byłam w szoku. Bo u nas, na Białorusi w szkole mówią: „Nie biegaj, nie krzycz, cały czas chodzisz jak „sołdaty””. A tutaj taki krzyk. Spytałam nauczycielkę, dlaczego jest tak głośno. „A kiedy mają krzyczeć te dzieci? Przerwa jest dla dzieci” – powiedziała. A ja ze swojego dzieciństwa pamiętam, jak nasza nauczycielka mówiła, że dzwonek i przerwa jest dla niej, a nie dla nas. Tutaj dziecko jest osobą, coś znaczy – mówi Tania.

Tego lata rodzina pojechała na wakacje w ukochane góry. Niedawno byli też na Helu.

– Boże, jak tam fajnie. Dzieci były takie szczęśliwe. Mój mąż zawsze wspomina taki film sowiecki, którego akcja działa się na Łotwie nad Bałtykiem. Jego mama zawsze chciała zamieszkać nad Bałtykiem. Spędzali tam lato, byli w sanatorium. I od kiedy przeprowadziliśmy się do Gdyni, mieszkamy nad Bałtykiem! Dla niego to było jak marzenie z dzieciństwa. 

Czas w mieście też spędzają aktywnie.

– Ciągle gdzieś chodzimy: dzika plaża w Redłowie, Polanka Redłowska, do lasu, gdzie są takie fajne drzewa – buki. U nas nie ma takich. Jeździmy do zoo, do Gdańska na starówkę – opowiada Tatiana i dodaje: – Jestem bardzo zadowolona z Gdyni. Niedługo minie 5 lat i nie chciałabym zmienić miasta.

Dzieci Tani - Aleksander i Jekaterina na bulwarze Nadmorskim w Gdyni oraz Tania na grzybach w gdyńskich lasach. Źródło: archiwum prywatne
Dzieci Tani - Aleksander i Jekaterina na bulwarze Nadmorskim w Gdyni oraz Tania na grzybach w gdyńskich lasach. Źródło: archiwum prywatne


Adaptacja


– Polska to dobry kraj do emigracji dla ludzi ze Wschodu, bo jedną nogą jest w Europie, a drugą jeszcze na Wschodzie. W Anglii, blisko mojego sklepu, był pub. Dużo Anglików z fioletowymi nosami tam siedziało i wszyscy byliśmy dla nich Polakami. I oni mówili: „O, przyjechali Polacy, odbierają nam pracę”. My, Białorusini nie jesteśmy w Polsce konkurencją. Polacy nas traktują jak swoich, bliskich – tłumaczy różnice w adaptacji Tatiana.

– Jest też różnica między nami i Ukraińcami. Ukraińcy tutaj zarabiają pieniądze i wracają do domu. Nam, Białorusinom, ciężko jest przeżywać zmiany, dlatego tak długo nie było zmian w naszym państwie. Jeśli Białorusin już wszystko rzuca i wyjeżdża, to na stałe. Przyjechaliśmy tu, żeby żyć.

Dlatego też Białorusini nie utrzymują ze sobą bliższych kontaktów na emigracji.

– Mam tu tylko jedną koleżankę z Białorusi. W Anglii też tak było, że nasi nie bardzo lubili podtrzymywać kontakty – opowiada Tania. – Ale z tej złej sytuacji na Białorusi jedna rzecz jest dobra – powiał wiatr zmian. Np. u nas jest tyle zespołów muzycznych, o których w ogóle nie słyszałam, a teraz słucham białoruskiej muzyki i bardzo mi się podoba! Od kiedy przyszła ta fala, to kontaktuję się też z paroma Białorusinami telefonicznie i na Facebooku. 

Najbliższe relacje nawiązali z dwójką Polaków – księgową, która prowadzi małżeństwu taksówkarskie firmy, i z właścicielem mieszkania, które wynajmują.

– Oboje są jak rodzina. Właściciel mieszkania to świetny człowiek. Jak była ciężka sytuacja z koronawirusem i musieliśmy siedzieć w domu z dziećmi, to on dawał nam dobre zniżki. Jestem mu bardzo wdzięczna. I jeszcze mamy taką fajną księgową. Razem z nią zaczęłam nawet morsować – mówi Białorusinka i dodaje, że na wielu znajomych brakuje po prostu czasu. – Wiek internetu, ludzie w pewnym sensie są bliżej siebie, ale nie rozmawiają już tyle ze sobą, co kiedyś.

Przez blisko pięć lat pobytu w Polsce Tatiana miała dwie nieprzyjemne sytuacje związane z pochodzeniem.

– Jedna pani, kiedy usłyszała mój akcent, to myślała, że jestem z Ukrainy. Miała problem z Ukraińcami z historycznych powodów, jak powiedziała. Tylko dlaczego tak dużo Polaków jeździ pracować do Niemiec, skoro historycznie to też bardzo ciężka sprawa? Przecież człowiek nie musi odpowiadać za grzechy swoich rodziców czy dziadków. A ostatnio inna kobieta, nacjonalistka miała najpierw problem z tym, że pracuję na taksówce, bo to jest zawód dla mężczyzny. Myślałam, że to żart. Ale jak usłyszała mój akcent, to powiedziała, że powinnam siedzieć przy rodzinie w swoim kraju i nigdzie nie jeździć i nie zabierać pracy Polakom. Więc powiedziałam, że Polacy jeżdżą do Anglii, Niemiec i innych krajów, a ja tu płacę podatki. W końcu przestałam się odzywać, a ona całą drogę mówiła niby do siebie, ale tak, żebym słyszała – wspomina taksówkarka i dodaje, że w Trójmieście takich zdarzeń jest mniej niż w innych rejonach Polski.

– Moja białoruska znajoma z Gdyni wymyśliła sobie, że zamieszka blisko granicy, blisko rodziny. Pomieszkała tam 2 miesiące, wszystko rzuciła i wróciła z powrotem do Gdyni. Bo tam jest dużo Białorusinów i Ukraińców. A i Polacy nie są tacy jak tutaj. Tu zazwyczaj słyszę w taksówce: „Super, że pani do nas przyjechała”. Dlatego, kiedy wybieraliśmy nowe miejsce zamieszkania, ważne było, żeby społeczeństwo było kosmopolityczne, maksymalnie mieszane. A w portowym mieście, gdzie zawsze są ludzie z innych krajów, i ty nie będziesz taki widoczny dla wszystkich. I tutaj jest taki mały Londyn – mówi Tania i odbiera telefon. – Tak, jestem wolna.

Żegnamy się, bo taksówka Tatiany Aldanovej czeka. Ktoś zamówił kolejny kurs.

Tatiana Aldonova w swojej taksówce. Fot. Przemysław Kozłowski
Tatiana Aldanova w swojej taksówce. Fot. Przemysław Kozłowski

  • ikonaOpublikowano: 03.08.2021 15:00
  • ikona

    Autor: Przemysław Kozłowski (p.kozlowski@gdynia.pl)

  • ikonaZmodyfikowano: 04.08.2021 16:59
  • ikonaZmodyfikował: Redakcja portalu Gdynia.pl
ikona

Zobacz także