Co nowego

Mariusz Żarnecki – od 35 lat na scenie

Mariusz Żarnecki // fot. Roman Jocher

Mariusz Żarnecki // fot. Roman Jocher

Scena od zawsze go przyciągała i kochała. Na początku brał udział w konkursach recytatorskich – odnosił sukcesy, zdobywał nagrody. To zaprowadziło go do szkoły teatralnej, gdzie rozpoczęła się jego aktorska kariera. Ma na koncie wiele ról, nie boi wyzwań i niemal każdego wieczoru wciela się w inną postać. Na deskach Teatru Miejskiego w Gdyni występuje od prawie 30 lat. Możemy go oglądać m.in. w „Misery”, „Śnie nocy letniej” czy „Prawieku i innych czasach”. W sobotę, 18 grudnia, rolą Karola Olgierda Borchardta w spektaklu „Znaczy kapitan” w reżyserii Krzysztofa Babickiego , będzie świętować jubileusz. Mariusz Żarnecki obchodzi 35-lecie pracy artystycznej. Nam opowiedział, jaki był dla niego ten czas.


– Kiedy obchodziłem 30-lecie, to już wtedy wydawało mi się, że to szmat czasu spędzonego na scenie i w kontakcie z publicznością w różnych teatrach. Kiedy dochodzimy do tych 35 lat, to myślę sobie, że chyba jeszcze dużo przede mną. Już nie oglądam się za siebie, a częściej patrzę w przyszłość. Taka rocznica zmusza do refleksji, wspomnień. Człowiek myśli o tym, jak ukształtowało go te 35 lat i co zmieniło. To był cudowny czas wspaniałych spotkań i emocji. Nie zamieniłbym tego zawodu na żaden inny. Absolutnie nie żałuję tego czasu – mówi Mariusz Żarnecki, aktor Teatru Miejskiego w Gdyni.

Dlaczego został aktorem? Od zawsze ciągnęło go w tym kierunku, a swój talent prezentował podczas licznych konkursów.

– Brałem udział w konkursach recytatorskich. Zdobywałem tam nagrody, ale kiedy pojawiłem się na egzaminie do szkoły teatralnej i po pierwszym etapie rekrutacji wspomniałem o tym, to jeden z mistrzów – kolega z czwartego roku – widząc, że jestem dobrym kandydatem, przybiegł za mną do sali i mówi: „Co ty? O jakich konkursach mówisz? W żadnym nie brałeś udziału”. Okazało się, że to nie było mile widziane w szkole teatralnej. Dlaczego? Bo łatwiej jest ukształtować kogoś, kto jest nieobrobiony, nieoszlifowany niż człowieka, który ma już wbite swoje recytatorskie sznyty i wie, że dobrze deklamuje. No więc wycofałem się z tego i później, kiedy mnie o to zapytano, powiedziałem: „Był taki epizod w moim życiu. Tak się zdarzyło, ale nie przywiązywałem do tego wagi”. Odetchnąłem i dobrze się skończyło – opowiada aktor.




Jest absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie (obecnie to Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego). Debiutował w 1986 roku w spektaklu dyplomowym. Zagrał rolę Malvolia w „Wieczorze Trzech Króli” Szekspira w reżyserii Haliny Gryglaszewskiej. Po studiach pracował w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Stamtąd trafił do Gdyni, gdzie najpierw występował w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej. Przeniósł się tu wraz z żoną, aktorką – Beatą Buczek-Żarnecką, z którą pracuje wspólnie do dzisiaj.

– Po studiach trafiłem na festiwal dyplomów do Łodzi. Pojechaliśmy tam z „Wieczorem Trzech Króli” w reżyserii Haliny Gryglaszewskiej i „Koziołkiem Matołkiem”, ale w wersji dla dorosłych, w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza. Posypały się nagrody, ja również w nich partycypowałem. Ponadto dyrektor Teatru Jaracza – Bogdan Hussakowski zaprosił mnie na rozmowę. Było to o tyle miłe, że nie planowałem zatrzymać się w Łodzi. Miałem inne plany. Poszedłem na tę rozmowę z ciekawości i wyszedłem z umową angażującą mnie do Teatru Jaracza. Tam spędziłem cztery lata. Tam też dotarła moja żona, tam zawarliśmy związek małżeński i razem postanowiliśmy przenieść się do Teatru Muzycznego w Gdyni i pobawić się w musical. Przyjechawszy tutaj, po rozmowach u Jerzego Gruzy, poszliśmy na bulwar i zakochaliśmy się w tym, co zobaczyliśmy. Ołowiane niebo, przepiękne morze. Stwierdziliśmy, że nie ma się nad czym zastanawiać, podpisujemy umowę i zostajemy tutaj. I to był dobry wybór. Przenieśliśmy się tutaj, nie żałujemy tego. Uważam, że Gdynia jest cudownym miejscem do życia i spełniania swoich marzeń. I wcale nie mówię tego– dlatego, że tutaj mieszkam – mówi Żarnecki.

W 1992 roku aktor przeszedł do Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. Pracuje tam już zatem prawie 30 lat. W tym czasie zagrał wiele ważnych ról. Był m.in. Liputinem w „Biesach” Dostojewskiego w reżyserii Krzysztofa Babickiego, Wolandem w „Mistrzu i Małgorzacie” Bułhakowa w reżyserii Jacka Bały czy Cheswickiem w „Locie nad kukułczym gniazdem” Wassermana w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Jego dorobek jest bardzo bogaty. Niemal co wieczór wciela się w inną postać. Obecnie można go oglądać m.in. w „Misery”, gdzie wciela się w postać szeryfa Bustera. Gra też Egeusza w „Śnie nocy letniej” czy Epsteina w „Arszeniku i starych koronkach”. Odtwarza również Karola Olgierda Borchardta w spektaklu „Znaczy kapitan”. Właśnie tą rolą będzie świętować 35-lecie pracy artystycznej.

– Rola Miętusa w „Ferdydurke” w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza była niezwykle wymagająca. Pierwszy raz zagrałem człowieka z gruntu złego, prowokacyjnego. Trzeba było uruchomić pewne pokłady, których do tej pory nie pokazywałem na scenie. I to słynne uświadamianie przez uszy. Druga ważna rola była w „Kursku”. Markiz de Custine – człowiek, którego w zasadzie nie ma. Pojawia jako duch, dziwna postać na tym zatopionym okręcie podwodnym. Do tego jest skomplikowana historia systemu carskiego. Trzecia istotna dla mnie rola – u Jacka Bały w „Prawieku”, gdzie gram człowieka z gruntu złego. W postaciach, które tworzę, zawsze próbuję znaleźć dobro i wybronić je, jeśli się da. Tutaj nie ma takiej możliwości. Natomiast najcudowniejsze spotkanie to jedna z ostatnich realizacji Krzysztofa Babickiego, gdzie gram Karola Olgierda Borchardta, czyli „Znaczy kapitan”. Wprowadziłem tutaj wileńską mowę, bo tak mówił Borchardt. Musiałem się tego nauczyć i do tego przygotować. Poznałem też całą twórczość teg autora i jego losy. To mi pomogło, bo wiem, czego by nie zrobił i jak kształtowała go rzeczywistość. Gdynia zna i pamięta Karola Olgierda Borchardta i jest tutaj mnóstwo uczniów, którzy kultywują tę pamięć. Mam bardzo pozytywne sygnały od osób, które przypomniały sobie swojego mentora i nauczyciela. To fantastyczne i dziękuję za taką możliwość reżyserowi – mówi aktor.
Mariusz Żarnecki (stoi na środku) jako Woland w "Mistrzu i Małgorzacie" // fot. Roman Jocher

Aktor występował też w kilku filmach i serialach. Można go było zobaczyć m.in. w „Krollu”, „Żołnierzu królowej Madagaskaru”, „Czarnym czwartku”, „Mieście z morza”, „Lokatorach” czy „Ojcu Mateuszu”. Mimo że praca przed kamera jest kusząca, aktor bardziej ceni sobie pracę w teatrze. Od lat pracuje też z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi, prowadząc zajęcia teatralne.

– Najcudowniejszy nie jest film, bo film się zdarza. Są duble i wszystko można doprowadzić do perfekcji. Teatr jest tu i teraz. To jedno zdarzenie, jedna chwila. Publiczność musi otrzymać to, co najlepsze, czyli emocje, które ewoluują w trakcie spektaklu, ale które są wiarygodne – stwierdza Żarnecki.

Emocje, jakich doświadczają widzowie podczas spektaklu i ich reakcje są dla aktorów bardzo ważne. Okazuje się, że gdyńska publiczność jest pod tym względem wyjątkowa.

– Publiczność jest zawsze taka sama, gdziekolwiek by nie była. Jednak ta gdyńska ma jeszcze coś dodatkowego – patriotyzm lokalny, co jest cudowne. Publiczność gdyńska przychodzi dla swoich aktorów, ceni ich i daje temu wyraz poprzez swój aplauz i obecność – mówi aktor.

Aktor ma na swoim koncie kilka nagród i wyróżnień. W 1994 roku otrzymał Laur Pegaza za rolę Miętusa w „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza. W tym samym roku dostał też nagrodę prezydenta Gdyni – za twórczy wkład w rozwój gdyńskiej kultury. W 2001 roku trafiło do niego to samo wyróżnienie, ale tym razem doceniono profesjonalizm i konsekwentne budowanie postaci scenicznych. W 2004 roku w plebiscycie publiczności uzyskał tytuł najpopularniejszego aktora Sceny Letniej Teatru Miejskiego w Gdyni. Natomiast w 2017 roku prezydent Gdyni przyznał mu nagrodę za rolę Markiza du Custine'a w spektaklu „Kursk”.

Komu chciałby podziękować z okazji 35-lecia pracy artystycznej?

– Wiele podziękowań ciśnie się człowiekowi na usta. Na pierwszym miejscu dziękuję mojej żonie – za wsparcie i za to, że jest, a także moim dzieciom za wsparcie w tym trudnym dla nas, aktorów, czasie. Uzyskaliśmy ogromną pomoc i tutaj kieruje podziękowanie do Pana Prezydenta. To Pan i samorząd pomogliście teatrowi przetrwać ten trudny czas, kiedy przez rok nie mieliśmy możliwości spotykania się z publicznością. Dziękuję również moim przyjaciołom. Mam szczęście mieć takich przyjaciół, którym zawdzięczam bycie aktorem i pedagogiem. Dziękuję ks. prof. Wojciechowi Cichoszowi za wsparcie, bo to mentor i wspaniały człowiek, prowadzący szkołę, w której również uczę od wielu lat. Chciałem też bardzo serdecznie podziękować kolegom z zespołu – za to, że są – mówi Żarnecki.
Mariusz Żarnecki jako Kapitan w spektaklu "Osiecka. Archipelagi" // fot. Roman Jocher

Mariusz Żarnecki urodził się w 1962 roku w Tarnowie. Jest cenionym i lubianym przez publiczność artystą. Wspólnie z zespołem Teatru Miejskiego życzymy jubilatowi wielu nowych wyzwań, sukcesów artystycznych, samorealizacji i zadowolenia z obranej drogi życiowej.

Galeria zdjęć

ikona Pobierz galerię
  • ikonaOpublikowano: 17.12.2021 15:15
  • ikona

    Autor: Magdalena Czernek (m.czernek@gdynia.pl)

  • ikonaZmodyfikowano: 19.12.2021 14:44
  • ikonaZmodyfikował: Magdalena Śliżewska
ikona

Zobacz także

Najnowsze