Co nowego

Cisi bohaterowie

Rysunek wykonany przez dziewięcioletnią Marię Kozicką dla bohaterów z Aldka. fot. Przemysław Kozłowski

Rysunek wykonany przez dziewięcioletnią Marię Kozicką dla bohaterów z Aldka. fot. Przemysław Kozłowski

Większość z nas ograniczyła ilość spotykanych dziennie osób do minimum – pracujemy zdalnie; jeśli musimy chodzić do firmy, to izolujemy się od współpracowników; unikamy wychodzenia z domu. Ale niektórzy nie mają tego komfortu – codziennie spotykają setki osób, by inni mogli zrobić zakupy czy skorzystać z miejskiego transportu.
 
- Jestem dziesiąty – mówi do telefonu mężczyzna na końcu ciągnącej się na ponad dwadzieścia metrów kolejki przed Aldkiem. To średnio dobre dwa metry odstępu między czekającymi na wejście do popularnych delikatesów na ulicy Żołnierzy I Armii Wojska Polskiego. Kartka na drzwiach informuje, że w środku może znajdować się maksymalnie 50 osób.

Sklepowe zasady bezpieczeństwa

W przedsionku sklepu wiszą jednorazowe rękawiczki dla klientów. Dwójka pracowników szoruje koszyki. - Po każdym kliencie robiona jest dezynfekcja koszyka – mówi Magdalena Miąskowska, od ponad dwudziestu lat współwłaścicielka i kierowniczka delikatesów. – W sklepie wszystko jest wycierane płynem dezynfekującym wiele razy w ciągu dnia.

Dezynfekcja kas w delikatesach Aldek. fot. Przemysław Kozłowski


To firma rodzinna, mąż Magdaleny Miąskowskiej jest kierownikiem magazynu. Zatrudniają 43 pracowników.
- Sami musieliśmy wprowadzić zasady bezpieczeństwa. Nie mamy odgórnych procedur jak w sklepach sieciowych – mówi kierowniczka.
Na kasach założyli ochrony z pleksi. - Jak się je myje, to widać ile kropelek na nich zostaje, więc na pewno stanowią zabezpieczenie.
Płatności są bezgotówkowe. Pracownicy na kasach w rękawiczkach, niektórzy w maseczkach. Przy ladach naklejono taśmy wyznaczające odległości między klientami. Zlikwidowano samoobsługę na pieczywie.
Sklep jest teraz czynny tylko 10 godzin dziennie, od 8.00 do 18.00. Pracowników podzielili na dwie grupy, żeby nie wszyscy się spotykali. Każdy pracuje 10 godzin, następnego dnia ma wolne. Ale kierowniczka i jej mąż są w pracy codziennie i spotykają wszystkich swoich pracowników. Oraz masę klientów.

Kilkaset osób dziennie

Miąskowska zagląda do komputera, obok którego stoi nieodzowna butla z płynem dezynfekującym: – Wczoraj było ponad 800 osób. W tygodniu, gdy zamknięto szkoły, bywało między dwa a trzy tysiące klientów dziennie. Wtedy jeszcze nie było ograniczenia do 50 osób w sklepie.
To był najtrudniejszy okres. Ludzie się przestraszyli, że zabraknie podstawowych produktów i masowo robili zapasy, półki świeciły pustkami jak za komuny. Niektórych towarów do tej pory nie udało się uzupełnić.
Każdy pracownik sklepu spotyka zatem kilkaset osób dziennie. A każda z nich może mieć koronawirusa. Ale wciąż nie wszyscy klienci zdają sobie sprawę z zagrożenia. – Młodzieży mało przychodzi, ale niektórych seniorów widujemy każdego dnia, nawet niejednokrotnie. Rano przychodzą po pieczywo, później po jedną śmietanę.
Wciąż więc aktualne są apele do seniorów, by zostali w domu.

Wszyscy się boją

Klientów jest teraz mniej niż przed pandemią. Delikatesom odpadły zakupy z gastronomii. Właściciele spodziewają się więc spadku obrotów i mniejszych zysków, zwłaszcza, że nie chcą nikogo zwalniać, więc koszty pracownicze pozostaną niezmienione. Ale nie zysk jest teraz najważniejszy. Najważniejsze, by nie zachorować i nie zamknąć sklepu.
- Wszyscy się boimy – przyznaje kierowniczka. – I pracownicy i ja. Tylko głupi by się nie bał. Pracownicy o tym rozmawiają, między sobą żartujemy, ale w samotności czarne myśli do głowy przychodzą.
Gdy Miąskowska poszła do dentysty, wróciła z receptą na środki uspokajające.
Boi się o bliskich, bo uważa, że jest znacznie bardziej narażona niż przeciętni mieszkańcy. Dlatego po powrocie do domu zmienia ubranie, myje dokładnie ręce i robi kamienną twarz, żeby nie stresować nastoletniego syna. Dlatego też nie widuje dalszej rodziny. Nosi wprawdzie codziennie jedzenie do babci, ale zostawia przed drzwiami.
 
Czy klienci zdają sobie sprawę, że pracownicy sklepu są bardziej narażeni na złapanie wirusa niż oni? W odpowiedzi kierowniczka pokazuje przyklejony na drzwiach sklepu rysunek z kwiatami, uśmiechniętym słońcem i napisem „Bohaterom z Aldka dziękujemy!”. – Klienci nam przynieśli. Dzieci z nudów narysowały w podziękowaniu dla bohaterów z Aldka.

Niespotykane ograniczenia

- Proszę nie wsiadać, to nie jest przystanek – mówi posilając się bananem w czasie przerwy między kursami kierowca autobusu stojącego na pętli przy Domu Marynarza. W Radiu Zet lecą porady na czas koronawirusa. Gdy kierowca słyszy, że piszę o ludziach, którzy nie mogą w czasie epidemii pracować zdalnie, przedstawia się: - Nazywam się Eugeniusz Chrapkowski, mój numer służbowy 3027. W komunikacji miejskiej pracuję od ośmiu lat. W sumie za kółkiem 35 lat.

Kierowca autobusu Eugeniusz Chrapkowski. fot. Przemysław Kozłowski

Z takimi ograniczeniami w pracy jak teraz nigdy wcześniej się nie spotkał. – Codziennie rano kierowcy mają mierzoną temperaturę. Nie musimy sprzedawać karnetów, więc nie mamy styczności z pieniędzmi, na których zbierają się zarazki.
W każdym autobusie jest płyn do dezynfekcji. Od kilku dni żółtoczarne taśmy nie dopuszczają pasażerów do pierwszego, najbliższego kierowcy rzędu siedzeń. – Powiem panu, że na te choróbsko co krąży teraz, to jest dobre. Przynajmniej ludzie nie wchodzą tutaj i nie zarażają. Bo nigdy nie wiadomo, gdzie, kto i z kim był. Ale przedwczoraj starszy pan próbował się pod tą taśmą przecisnąć. Widział, że puste siedzenia są i chciał usiąść.

W autobusie czuję się bezpiecznie

Chrapkowski wozi pasażerów osiem godzin dziennie i robi osiem kursów z Domu Marynarza na Pogórze Górne. – Zdecydowanie mniej ludzi teraz jeździ, na przystankach jest pusto. Ale w godzinach dojazdów i powrotów z pracy trzy czwarte miejsc jest zajętych. (rozmawiamy na dzień przed wprowadzeniem ograniczenia miejsc siedzących w autobusach i trolejbusach do połowy)
W sumie więc przez jego autobus przewija się między 100 a 200 osób każdego dnia. Ale bezpośredniego kontaktu z pasażerami na szczęście kierowca nie ma, więc czuje się bezpieczny.
 
Do otwartych przednich drzwi pojazdu, przez które rozmawiamy, podchodzi trzech rozhukanych nastolatków. (Jest jeden dzień przed rządowym zakazem zgromadzeń powyżej dwóch osób) Przed chwilą jeszcze pokrzykiwali i śpiewali na nieodległej ławce. Dla nich wyraźnie to nie czas domowej edukacji, a korona-ferie. – O której pan odjeżdża? – pyta chłopak z puszką piwa wystającą z kieszeni. – Za minutę, ale od razu uprzedzam, że z alkoholem nie wpuszczę! – odpowiada groźnie Eugeniusz Chrapkowski i zapuszcza motor swojego pojazdu.

W imieniu cichych bohaterów przekazujemy prośbę: "my dla ciebie zostajemy w pracy, ty dla nas zostań w domu."

Galeria zdjęć

ikona Pobierz galerię
  • ikonaOpublikowano: 29.03.2020 08:00
  • ikona

    Autor: Przemysław Kozłowski (p.kozlowski@gdynia.pl)

  • ikonaZmodyfikowano: 30.03.2020 09:19
  • ikonaZmodyfikował: Przemysław Kozłowski
ikona

Zobacz także

Najnowsze